czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 22

No to wesołych świąt! Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale było małe zamieszanie, a poza tym moja wena gdzieś uciekła... Miłego czytania ;* aha :) i chciałabym wam podziękować za wasze komentarze. Nawet nie wiecie jak się cieszę kiedy widzę, że ktoś czyta moje bez sensowne opowiadania...
Mroczna
___________________________________________________

                                                                            ***LEO***
Parę nie znajomych zaprowadziłem do Jasona, który aktualnie ich przesłuchiwał. Kiedy ten ciemnoskóry chłopak - Carter, powiedział, że Ziya to jego przyjaciółka tym specyficznym tonem od razu sobie odpuściłem. Nie chciałem zadzierać z tym chłopakiem. Spacerowałem sobie teraz myśląc o przepowiedni...Nie wierzyłem, że uda im się odnaleźć jakieś dawno zagubione śmieci i do tego uratować przyjaciół. Na mojej ręce zamigotały płomyki ognia...Mieliśmy tyle problemów, tyle przygód i nie było czasu nawet pomyśleć głębiej o naszych czynach. Nie łatwiej byłoby wszystko spalić i zbudować od nowa? Czemu tylko herosi mają takie problemy? Kiedyś ktoś mu powiedział, że czasami trzeba wycierpieć swoje, a wtedy szczęście przyjdzie samo, ale czy on nie wycierpiał za wiele?!

                                                                ***PIPER***
Razem z moimi przyjaciółkami biegłyśmy przez las, nasze pegazy zostawiły nas w połowie drogi...donikąd. Nie wiedziałyśmy gdzie szukać przyjaciół, a tym bardziej  gdzie szukać strzał Artemidy. Gałęzie chlastały nas boleśnie w nogi , rozcinając skórę. Z tyło dobiegł mnie krzyk Annabeth. Podbiegłam do blondynki i pomogłam jej wstać, na jej kolanie widać było paskudne rozcięcie. Natalie - córka Hekate stanęła przy mnie i patrząc na nią przypomniałam w czym specjalizuje się jej matka.
- Natalie, tak? Czy umiesz...czy mogłabyś jej pomóc? Jej kontuzja nas opóźnia i...
- Jestem dopiero od niedawna na magicznym szkoleniu i nie potrafię nic oprócz podstawowej magii, ale mogę spróbować ukoić jej ból - to coś jak ambrozja, ale w zaklęciu, dzięki temu będzie mogła bez problemu się poruszać nie czując bólu, ale rana będzie się zasklepiać w ludzkim tępię. Będę używać magii instynktownej pierwszy raz, więc nic nie gwarantuję... -  Spojrzałam na Annabeth, która zagryzła wargi starając się nie rozpłakać.
- Spróbujmy. - Wymamrotała.
Kiedy czarodziejka przykładała rękę do rany mojej przyjaciółki, mój sztylet w pochwie zrobił się gorący. Sięgnęłam po niego ręką, a na jego klindze pojawił się obraz... Jakieś miasto, otaczały je góry, a małe uliczki wiły się labiryntami. Ten krajobraz wydawał mi się znajomy. Tak! To Turyn! Mój ojciec kiedyś nagrywał tam film. Chciał mnie zabrać ze sobą, ale ja nie chciałam ponieważ obraziłam się na niego, że spędza więcej czasu w pracy niż ze mną. Wysłał mi wtedy pocztówkę z Włoch. Miałam wtedy 10 lat? Kiedy tata wrócił i mi opowiadał o tym miejscu, zaczęłam skrycie żałować, że nie pojechałam z nim.  Potem obraz się zmienił i moim oczom ukazali się nasi przyjaciele. Clarisse bez namiętnie waliła  włócznią w ścianę jakiejś komnaty. Chejron leżał bez życia, Silena siedziała w kącie i płakała, a Octavian łaził tam i z powrotem. Była to wielka sala, zdobiona malowidłami. Wizja zniknęła i uświadomiłam sobie, że we Włoszech znajduję się Rzym, a  w takim razie i Turyn.... Popatrzyłam na zdrową już blondynkę i powiedziałam
- Kierunek Włochy.  - Natalie najwyraźniej nie zrozumiała, ale Annabeth skrzywiła się jakby znowu sobie rozcięła kolano.
- Nie mów, że....- W odpowiedzi ponuro pokręciłam głową. Usłyszałyśmy szelest liści, a potem w lesie zapanowała dziwna cisza....
Natalie podała rękę Ann i jej osoba zaczęła jaśnieć fioletowym blaskiem, a potem poczułam się jakby uderzyła mnie wielka fala nieświadomości.
- Co ty...? - Dziewczyna odwróciła się z uśmiechem i odpowiedziała.
- Mgła, zaklęcie przeciwdziałające...Magia instynktowa? - Wzruszyła ramionami i obeszła mnie jakby nigdy nic.


                                                                  ***NATALIE***
Był już wieczór kiedy rozbiłyśmy obóz. Podążałyśmy wzdłuż wybrzeża, ponieważ musiałyśmy się dostać do pałacu Posejdona po jakieś perły, które nam pomogą nam się przedostać do Włoch... Powoli ciepłe, letnie dni zmieniały się w jesienną, deszczową pogodę. Annabeth - córka Ateny, drżała pod kocem z zimna i głodu, a Piper obwiniała się za to, że nie wzięła swojego Rogu Obfitości. Oczywiście mogłabym go ''wyczarować'' z obozu, ale moja magiczna aura za bardzo by na tym nie skorzystała. Właśnie zbierałam drewno na ognisko i żałowałam, że nie ma tu tego Leona, który jest pierwszy do zapalania czegoś lub kogokolwiek. Jako jedyna  w tym momencie wyczułam drgania magicznej bariery stworzonej z Mgły. Obróciłam się i na przeciw mnie z dziesięć metrów dalej stał ptak...nie, nie ptak! Ale było wielkie! Jego tylne partie ciała były lwie,a głowa przypominała głowę złotego orła, który jest jednym z symboli rzymskiego obozu. Na północ ode mnie usłyszałam odgłosy wilków. Zza drzew wyłoniła się grupa dziewczyn, które były ubrane na białe, srebrzyste kolory. Na ich czele stała dziewczyna o czarnych, krótkich włosach - Thalia, o której nie mniej słyszałam niż o samych łowczyniach. Z szeregu wyłoniła się dziewczyna o ciemnych długich brązowych włosach, mogla być ode mnie o rok młodsza, ale z tymi dziewczynami nic nie wiadomo. Była też wyższa, miała oliwkową cerę i oczy, które kolorem przypominały las - dosłownie. Mieszanka zieleni, brązu i złota. Zdjęła łuk z ramion i wzięła strzałę do ręki. Akurat w tym momencie potworów zaczęły się mnożyć i było ich z piętnaście. Łowczyni nie słuchając protestów swoich przyjaciółek zaczęła ostrzał. To było niesamowite! Kiedy wypuszczała strzałę, zmieniała się w cień! Pojawiała się w innej postaci i sztyletem zabijała innego. Raz widziałam ją pod postacią wilka, raz człowieka, a nawet orła! Wszystko to trwało kilka sekund, a ja cały czas stałam z otwartymi ustami i gapiłam się na nią. Jej towarzyszki stały i przyglądały się temu bez namiętnie. Ta dziewczyna wyraźnie z nich była najmłodsza. Dla nich zachowywała się dziecinnie popisując się, ale niezaprzeczalnie miała czym. Potem brunetka do mnie podeszła i uśmiechnęła się. Jej twarz wyrażała radość ze swojego wyczynu, ale oczy były smutne, zapadnięte, takie...martwe. Klepnęła mnie w ramię i roześmiała się.
- Co tak stoisz? Choć! - Nie wątpliwie była osobą bardzo śmiałą i towarzyską, co nie współgrało z moją naturą samotnika, ale wiedziałam, że ją polubię.
___________________________________________________
Nooo.....mam nadzieję, że rozdział się podobał :) Przepraszam, że rozdział taki krótki :(
Czekam na komcie ;3 i życzę wam WESOŁYCH ŚWIĄT :*
Mroczna


wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 21


Chciałabym przekazać wszystkim, że przez panią N. kolejny rozdział pojawi się po następnym weekendzie. Moja wena musi się ''poszerzyć'' w czasie. Mam nadzieję, że będzie się wam miło czytało.
Mroczna
___________________________________________

                                                                    ***NATALIE***
Mieliśmy mieć grupową naradę, na której dowodzić miał wysoki, mocno zbudowany blondyn. Widać było, że wyraźnie klei się do Piper, ale nie miałam zamiaru jej tego uświadamiać.  Zebranie miało dotyczyć tajemniczego zniknięcia 3 osób z obozu, w tym naszego opiekuna. Obok Jasona, stał ten sam chłopak, który przybiegł, by nas poinformować o zaistniałej sytuacji, Valdez. Jego ręce nerwowo stukały o blat stołu, w okół, którego się zebraliśmy. Było nas nie wiele, ponieważ Chris, chłopak Clarisse, nie pozwolił wejść wszystkim. Stanął przy drzwiach i ukrył twarz w rękach.
- Zacznijmy od tego, że od dzisiejszego ranka, nikt ich nie widział... - Nie dokończył, bo przerwał mu chłopak, o kasztanowych włosach. Obok niego stał najwyraźniej jego brat bliźniak.
- Może po prostu się schowali, bo chcieli z nas pożartować?
- Ty jej w ogóle nie znasz! - Krzyknął zrozpaczony Chris, a chłopak wzruszył ramionami.
- Na pewno się nie schowali, ponieważ mamy to. Być może to jest jakaś wskazówka, ale nikt z nas nie umie jej przeczytać. - Wyciągnął stary zwój papieru, który aż świecił grozą. Widniały na nim malutkie rysunki, prawdopodobnie hieroglify. Poczułam chęć dotknięcia pergaminu, kiedy w drzwiach pojawił się ciemno skóry chłopak i wysportowana blondynka.
- Annabeth - Piper podbiegła do dziewczyny i przytuliła się.
- Silene, również porwano. - Powiedział nowo przybyły, ochrypłym głosem.
- Mogę to zobaczyć ? - Spytał Leo i wziął  zwój w ręce. Nagle z jego palców wystrzelił ogień, zwój zaczął płonąć, a syn boga ognia nie mógł się go pozbyć. Nie czekałam na dalszy rozwój sprawy, tylko podbiegłam do niego i pchnęłam go na ścianę, tym samym wyrywając mu z ręki papirus.
- Ej! A to za co ?! - Krzyknął, ale ja zbyłam go kopniakiem. Poczułam strach dotykając tego kawałka papieru. On był z innego świata, potem zamiast hieroglifów pojawiły się greckie litery, które bez problemu odczytałam.
- Tu jest napisane, że musimy im coś oddać...coś co zostało, dawno zabrane. Wtedy zapobiegniemy wojnie, wojnie bogów ? - Piper i Annabeth jednocześnie zaczerpnęły głęboko powietrze.
- Przepowiednia. - Szepnęła blondi.
- Co? Jaka do cholery przepowiednia?! Moja dziewczyna zaginęła! Chcę ją odnaleźć! - Krzyknął syn Hermesa.
Dziewczyny na przemian opowiadały co się wydarzyło. Dowiedzieliśmy się, że mamy raptem 3 dni na ocalenie świata, inaczej bogowie pozabijają nas i przy okazji siebie. Przyznam, że się przestraszyłam, ale na innych wyraźnie nic nie zrobiła wiadomość o końcu świata. Oni nie rozumieli, że wszystko się skończy? Dopiero teraz zrozumiałam, że mój ojciec zginął tylko dlatego, żebym bezpiecznie dostała się tutaj, ale jego śmierć pójdzie na marne, jeżeli... Miałam ochotę kogoś porządnie kopnąć, zadźgać moimi nożyczkami lub zmienić w żabę!
- Czyli szykuje się misja ? - Spytał grupowy mojego domku.
- Niestety. Chejron, przed swoim zaginięciem wyznaczył mi misję, ale ... jeżeli Annabeth też słyszała tą przepowiednie, to..
- Jadę z tobą. - Odrzekła bez wahania, przyjaciółka Piper.
- Ja też! - Odrzekłam hardo. Wszyscy zaczęli się na mnie gapić, jakbym zwariowała.
- Jesteś tutaj jeden dzień, a już chcesz wyruszać na misję? - Jason, próbował ukryć rozbawienie.
- Tak.. bo...
- Bo ?
- Eeeee...Bo porwali Octaviana. - Z tyłu pomieszczenia Annabeth prychnęła rozbawiona. Jason popatrzył na mnie z politowaniem, ale wzruszył ramionami.
- Ktoś ma coś przeciwko?

                                                                   ***LEO***
Dziewczyny wyruszyły od razu po naradzie. Właśnie spacerowałem sobie po wzgórzu gdzie rosła sosna Thalii, na której wisiało złote runo. Smok, który go pilnował cholernie szybko rósł. Nagle przede mną otworzył się wir piasku. Schowałem się szybko za skałą wystającą z ziemi. Z portalu wyszła dziewczyna. Miała skórę w kolorze kawy z mlekiem, czarne włosy do ramion, bursztynowe oczy i beżową tunikę. Oczy miała obwiedzione jakąś ciemną mazią, a w ręce jakąś laskę. Była bardzo ładna, mogła mieć 16/15 lat. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany, patrząc jak rozgląda się niespokojnie po obozie, kiedy obok niej pojawił się 2 piaskowy wir i z niego wyszedł ciemno skóry chłopak. W lnianych ciuchach i jakimiś dwoma patykami zza pasem.
- Wszystko będzie dobrze, Ziya. - Powiedział i złapał ją za rękę. Dziewczyna wzdrygnęła się pod jego dotykiem.
- No....
- Aż taki straszny jestem? - Spytał i roześmiał się. Dziewczyna również zaśmiała się i przyciągnęła chłopaka do siebie i całując go namiętnie w usta. Chłopak oderwał się od dziewczyny i szepnął coś dziewczynie na ucho, po czym Ziya zarumieniła się i położyła mu dłoń na policzku. Postanowiłem to przerwać. Byłem pewny, że tym razem sztuczka, którą zastosowałem przy przygodzie z Echo i Narcyzem, nie zadziała na tą laskę, więc przygładziłem tylko włosy i wyszedłem z ukrycia.
- Eeee....Cześć, nie chcę wam przeszkadzać, ale...Mam na imię Leo.
- Och.. Ja...Ja jestem Carter, a to jest Ziya...yyy...moja przyjaciółka....
_______________________________________________________
Bohaterowie, których spotkaliście się na końcu pochodzą z innej serii książek
wydanych przez Ricka Riordana pt. Kroniki Rodu Kane.
Wiem, że rozdział, krótki, ale mam nadzieję, że się podobał.
Mroczna

piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 20

                                                                     ***PERCY***
Zacznijmy od tego, że wszystko się posypało (w pewnym sensie)  w czasie mojej ''nieobecności''. Kiedy byłem nie przytomny, bitwa na dziedzińcu bitwa nabrała tempa, chociaż z pomocą przybyły nam rybie koniki, jak to nazywał je mój brat, Tyson. Przegraliśmy, a wróg dostał się do pałacu, wtedy zaczęła się masowa ewakuacja. Aktualnie cały ''personel'' podróżował w olbrzymiej karawanie do bezpieczniejszego miejsca, którym był drugi pałac mojego ojca. Można sobie pomyśleć, że jeżeli naszym przywódcą jest bóg to czemuż to nie może nas do niego teleportować ?! No tak, jako heros nie raz się przekonałem, że będąc bogiem można robić wszystko co ci się żywnie podoba. Ostatnio moje myśli krążyły wokół wojny bogów, ale nie zapominałem o Annabeth, która tuż przed moim wyjazdem jechała do ginekologa. Byłem ciekawy jak chyba każdy przyszły ojciec, czy dziecko rozwija się prawidłowo, czy to chłopczyk czy dziewczynka i inne ważne rzeczy, które   wpływają na przebieg ciąży. Za naszą krucjatą, zapewne wysłano pościg, dlatego staraliśmy podążać w miarę szybkim tempem, chociaż przy tak wielkiej liczbie uchodźców było to trudne. Straciliśmy dużo ludzi, a innych atakowała dziwna zaraza. Woda kiedyś czysta, teraz mętna i brudna. Słyszałem pogłoski wśród dowódców, że Posejdonowi jest coraz trudniej władać nad żywiołem. Tracił nad nim kontrole. Siedziałem teraz w namiocie z moim ojcem, Trytonem i Tysonem próbując ustalić jak najszybszą i najbezpieczniejszą trasę, kiedy w pałacu zmaterializowała się postać. Miała głowę krokodyla i ludzki tors. Na biodrach nosił przepaskę, a na szyi wisiała złota...obroża? Ja i moi bracia dobyliśmy braci, a ojciec odezwał się zmęczonym, lecz zaskoczonym głosem.
- Sobku, co cie do mnie sprowadza?
- Posejdonie! Oddaj to co należy do nas, a wszystko wróci do dawnego stanu! To tylko kwestia czasu kiedy Horus zdecyduje się na atak. - Odezwał się człowiek z krokodylą głową. Miał niski i chrapliwy głos. Kiedy zza ścian namiotu wybiegli delfini strażnicy z włóczniami, on jakby od niechcenia machną ręką, a oni zmienili się w glony.
- Pamiętaj! - Zawołał jeszcze raz i rozpłynął się. Mój ojciec odwrócił się do nas i chyba pierwszy raz zobaczyłem w jego oczach strach
- Ruszamy.

                                                           ***ANNABETH***
Kiedy wylądowałyśmy w Las Vegas, Silena prosiła żebym na nią poczekała na lotnisku, bo musi iść do toalety. Czekałam na nią dość długo. Może z 20 minut albo pół godziny. Kiedy wyszła była naprawdę zaniepokojona.
- Annabeth, muszę ci coś powiedzieć.
- Ale...
- Nie tutaj! - Złapała mnie za rękę i wciągnęła mnie na dwór, do jakiegoś opuszczonego magazynu, nie daleko pasu startowego. Jej skóra była strasznie gorąca. Dziewczyna obejrzała się za siebie, sprawdzając czy nikt nas nie śledzi i pchnęła mnie na wielki słup, pośrodku budynku.
- Silena? - Jej uścisk stał się niemalże bolesny, a w jej ręce pojawiła się z nie wiadomo skąd lina, bardzo gruba lina. Moja przyjaciółka w pośpiechu zaczęła mnie nią pętać, czym samym przyszpilając mnie, bez żadnej możliwości ucieczki. Gdy skończyła zaczęła nerwowo kręcić się wokół mnie, jak jakaś zgłodniała bestia. Na jej rękach zauważyłam zmarszczki i nawet nie zdążyłam mrugnąć, kiedy przede mną stał potężny potwór. Był to wąż, który miał 2 głowy, a jego ciało było w kształcie litery ''U''. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego stwora, i byłam niemalże pewna, że to coś nie pochodzi z greckiej ani rzymskiej mitologi. Stałam jak wryta, a po jakimś czasie to coś zaczęło powoli odpełzać.  Kiedy straciłam monstrum z oczu, poczułam zapach dymu. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam ogień, który strasznie szybko się rozprzestrzeniał.
- Bogowie! - Pisnęłam w panice. Pomyślałam o dziecku. Co ja teraz mam zrobić ?! Zmusiłam się do logicznego myślenia. Potrzebne mi było coś ostrego. Sztylet! Leżał niedaleko mnie, ale na tyle daleko, że wątpiłam żeby mi się udało go dostać w ciągu kilku sekund. Wyciągając ręce jak najdalej się da spróbowałam po niego sięgnąć, brakowało mi jedynie kilku milimetrów. W myślach liczyłam ile czasu mi zostało. Pomogłam sobie nogą, trącając broń bliżej mnie. Kiedy go chwyciłam, od razu rozcięłam więzy. Moje nadgarstki były obtarte do krwi, ale nie zważając na ból wybiegłam z magazynu. Widziałam garstki ludzi zbiegających się powoli i krzycząc coś do siebie. Kiedy dobiegłam do miasta i ochłonęłam, spróbowałam sobie wszystko przyswoić w głowie.
Silena, to nie Silena. W takim razie gdzie jest prawdziwa dziewczyna? Jestem w Las Vegas, ale muszę się dostać do bezpieczniejszego miejsca. Obóz Herosów to jedyne miejsce, które mi przyszło na myśl. Mimo, że ostatnio był atakowany, zawsze tam wracałam jak do bezpiecznego miejsca, jak do domu. 

                                                                  ***NATALIE***
Po dniu pełnym wrażeń, weszłam do mojego domku. Mojego rodzeństwa nie było w domu, przypuszczałam, że zostawili mnie samą, żebym się trochę przyzwyczaiła. Grupowym domku był Phil - miły chłopak o czarnych włosach i ciemno niebieskich oczach, również z piegami na nosie. Przybyłam do Obozu z niczym. Zostałam porwana w chwili największej słabości. Tęskniłam za moim ojcem i...moimi nożyczkami. Były częścią mnie, wiem, że to dziwne, ale miałam 11 par i każda nosiła swoje imię. Położyłam się na łóżku wpatrując się w ściany. Miały fioletowy odcień, a zamiast sufitu było niebo na którym świecił księżyc w pełni, otoczony setkami gwiazd. Cieszyłam, się, że nie ma przy mnie nikogo, kto by się pytał jak moje samopoczucie. Czasami jestem bardzo aspołeczna. Zdjęłam swoje glany, i nawet nie myśląc o kąpieli, położyłam się spać.

Następnego dnia obudziła mnie jakaś dziewczyna z czarnymi włosami i granatowymi oczami. Mogła mieć z około 20 lat. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie, ukazując rząd białych zębów.
- Cześć, nazywam się Diana, ty pewnie nazywasz się Natalie ?
- T-tak.
- Przygotowałam dla ciebie świeże ubrania i radziłabym ci się wykąpać., bo lekko...zalatujesz. - Skrzywiłam się. Fakt, dziewczyna była miła, ale to nie zmieniało tego, że ja byłam bardzo drażliwa. Popatrzyłam na nią z ukosa i powoli skinęłam na znak zgody głową.

Po kąpieli poszłam na trening łucznictwa, na którym szło mi całkiem nieźle, potem miałam śniadanie. Ze zniecierpliwieniem wypatrywałam tego blondyna - Octaviana, jednak nigdzie go nie było. Resztę dnia zajął mi trening magiczny, na który uczęszczały tylko dzieci Hekate. Na początku zaczynałam od przenoszenia drobnych rzeczy, a potem zaczęłam od wyczarowywać je... znikąd. Magia to świetna zabawa dopóki ktoś cię nie zdekoncentruję. W tej samej chwili wparował jakiś chłopak o ciemnych, kręconych włosach i ciemnej skórze.
- Chejron, Clarisse...Octavian! Porwani!
______________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podobał ^^
No dobrze to ja już się żegnam ;)
Mroczna

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 19


                                                           ***PIPER***
Ja, Octavian, Natalie i 3 nimfy leśne siedzieliśmy w gabinecie Chejrona. Dziewczyna została już opatrzona i najwyraźniej doszła już do siebie. Kiedy się jej przyjrzałam miała na sobie, czarną koszulkę na ramiączkach i jeansowe szorty. Włosy sięgały jej do ramion, a jej cera była wyjątkowo blada co ładnie współgrało z jej delikatnymi piegami. Jednym słowem była naprawdę ładna. Chejron siedząc za biurkiem, nerwowo stukał kopytem o podłogę.
Nimfy opowiedziały nam, że znalazły ją w lesie. Była zakładniczką potworów, które nas zaatakowały, a z wersji Natalie dowiedzieliśmy się, że została porwana od razu po śmierci swojego ojca, który się nią opiekował. Swojej matki nigdy nie poznała. Usłyszeliśmy o kobiecie w snach, która powiedziała jej o jakimś obozie dla wyjątkowych ludzi i przepowiedni o bitwie bogów. Nerwowo przełknęłam ślinę. Tą samą przepowiednia dotyczyła mnie. Za 4 dni miałam wyruszyć na misję.
- Chejronie...Ta przepowiednia.
- Wiem, moja droga. Natalie, za chwilę zabiorę cię na film instruktażowy, a potem omówimy inne ważne rzeczy. - Zwrócił się do dziewczyny.
- Centaurze...jeżeli będziecie potrzebować czyjejś pomocy, to z chęcią się zgłaszam. - Chejron odchrząkną znaczącą i spojrzał na Octaviana, który do tej chwili siedział cicho.
- Pomocy ? - Spytał, ale chłopak skłonił się i wyszedł. Zauważyłam, że nowa obozowiczka odprowadza go wzrokiem.
- Idź już Piper, czekaj na nas na placu za 2 godziny, dobrze ? - Skinęłam posłusznie głową i wyszłam. Otwierając drzwi natknęłam się na opór, naparłam całym ciałem na drzwi. Z drugiej strony usłyszałam huk i wyjrzałam głową, a potem wyszłam szybko na korytarz. Na podłodze leżał Jason, z rumieńcem palącym jego policzki.
- Podsłuchiwałeś! - Powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- To nie tak, Piper! No...może trochę. - Zmarszczyłam brwi.
- Za dwie godziny mam się z nimi spotkać na placu.
- Wiem, i właśnie... - Nie dokończył, bo właśnie zabrzmiał dźwięk konchy ogłaszając śniadanie.
Był taki słodki kiedy się tak martwił. Poczułam jego palce wsuwające się w moje i uśmiechnęłam się do niego promiennie. Poszliśmy do jadalni trzymając się za ręce.

                                                                   ***NATALIE***
Po filmie byłam w szoku. Wiedziałam, że nie jestem normalna, ale dowiedzieć się, że jest się w połowie boginią to już coś. Tylko pozostaję jedno pytanie, kto jest moim boskim rodzicem. Kiedy nasze ''spotkanie'' dochodziło końca, poczułam...moc? Centaur otworzył usta i wciągnął powietrze.
Kiedy nagły kop adrenaliny minął, Chejron odzyskał język w gębie i powiedział.
- Hekate...
- Co proszę ?
- Twoim boskim rodzicem jest Hekate, bogini magii. - Przypomniało mi się jak byłam mała i dostałam swój pierwszy zestaw małego magika. Schowałam do nie wielkiego pudełka jedno ze zdjęć taty. Kiedy powiedziałam ''hokus pokus'' i znowu otworzyłam skrzyneczkę, nic w niej już nie było. Z moich rozmyślań wyrwał mnie ponaglający głos centaura.
- To chyba wszystko, teraz zaprowadzę Cię do Piper. Ona oprowadzi cię po obozie. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie. - Powiedział i wyszedł ze mną na zewnątrz.
Po obozowisku biegały tuziny nastolatków w zbrojach z mieczami, włóczniami i łukami w rękach.
Kiedy doszliśmy do ''centrum'' obozu, zauważyłam tą samą dziewczynę co siedziała razem ze mną w tym gabinecie, Piper. Z tego co się dowiedziałam była córką Afrodyty, ale starała się to jak najbardziej ukryć ubierając dziurawe jeansy, zajechane trampki i brudny obozowy podkoszulek, który ja również miałam na sobie. Zastanawiałam się gdzie się podział ten wysoki blondyn z pluszowymi misiami. Wyglądał z nimi naprawdę uroczo, niestety nie zapamiętałam jego imienia.
- A ten chłopak? - Spytałam
- Och...Octavian?
- Eee..tak.
- Nie musisz się o niego martwić, czeka na ciebie. - I wskazał palcem w kierunku drzewa.
Myślałam, że zaraz potknę się o moje ukochane glany z wrażenia. Blondyn opierał się plecami o pień drzewa, w ręku trzymał swoją fioletową koszulkę, która różniła się od innych, a jego nagi tors świecił w słońcu. Był o wiele lepiej zbudowany niż sobie wyobrażałam ( nie żebym sobie dużo wyobrażała). Z tego co wiem, nie musiał na mnie czekać, ale...przyszedł. Kiedy doszliśmy do moich nowych przyjaciół, chłopak nerwowo rozkopywał ziemię w okół siebie, a potem odważył się mi spojrzeć w oczy.
-Eeeee....Cześć, nazywam się Octavian. - Powiedział, a na jego twarzy wykwitł rumieniec, kiedy podawał mi dłoń. Był to pewny i szybki uścisk. Coś mi podpowiadało, że go onieśmielam. Spojrzałam na dziewczynę, która we włosach miała orle pióra.
- To co idziemy? - Spytała i złapała mnie za rękę.

Moja wycieczka trwała kilka ładnych godzin, chociaż gdyby nie uwagi Octaviana, trwałaby o wiele krócej. Zwiedziłam już mój domek. Zamieszkiwało w nich raptem 7 osób. To naprawdę mało, w porównaniu z domkiem Aresa lub Apolla i  szczególności Hermesa. Był już wieczór i ostatnie promienie słońca zaczęły się już chować. Dziewczyna od Afrodyty zostawiła mnie sam na sam z Octavianem. Przez całą drogę przyglądałam mu się uważnie i zauważyłam, że jest inny niż tutejsi. Trzymał się bardziej na dystans i był bardziej wyniosły. Chłopak naprawdę mi się podobał. Powinniście wiedzieć, że jestem naprawdę dziwna, dlatego wypaliłam:
-W kolczykach i glanach wyglądałbyś zajebiście..... - Uśmiechną się nie pewnie, a potem...poszedł sobie!
_______________________________________
Proszę <3 N.
Mroczna



wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 18

Rozdział ten dedykuję Dżerrce, która lubi szpanować pomidorami,Merr, lubiącej spadać z krzesła i mojemu kochanemu Psychopacie, który naprawdę jest ładny!
Miłego czytania
Mroczna
____________________________________

                                           ***ANNABETH***
Od razu po telefonie z obozu, który odebrała Silena, udałyśmy się do jakiegoś małego hotelu czekając na samolot, który mamy jutro z samego rana. Miałyśmy lecieć do Las Vegas. Sytuacja w obozie nie była zbyt łatwa. Dowiedziałam się, że kiedy mój narzeczony wyjechał, zaatakowało nas stado potworów. Ochronna bariera nie mogła ich zatrzymać, ponieważ napastnicy zostali dosłownie wyrzuceni z ziemi. Obawiałam się najgorszego. Nie dawno usłyszałam, że niektórzy z bogów olimpijskich nagle zaczęli znikać. Gaja nie mogłaby się znowu obudzić, ale dużo nad tym myślałam i jest duże prawdopodobieństwo, że greccy bogowie tracą równowagę. Tym razem nie musi się skończyć na bitwie pomiędzy gigantami, lub innymi grekami, ale z całkowicie inną religią. Taka możliwość jest naprawdę straszna, ale możliwa. Od tysięcy lat śmiertelnicy staczali religijne bitwy i chyba wreszcie przyszedł czas na bogów. Z rozmyślań wyrwał mnie głos dziewczyny:
- Powinnaś się przespać, czeka nas długa droga, a jest już późno. - Kiedy to powiedziała nawet nie zauważyłam, jak już ciemno. Poszłam pod prysznic zmyć z siebie zmartwienia dzisiejszego dnia, a potem położyłam się do łóżka. W pokoju obok znajdowała się moja przyjaciółka. Słyszałam cichą rozmowę dobiegającą zza ściany, za pewne dobiegła mnie rozmowa przez Iryfon. Skupiłam się na dźwięku kropel deszczu bębniących o rynnę. Po pewnym czasie zasnęłam, a w mojej głowie usłyszałam głos, chociaż brzmiało to raczej jako przepowiednia.

  Bogowie u kresu swego stanęli
 Chaos i Maat w ciemności zniknęły                                              Berło i piorun wreszcie się skrzyżują                                           Dwie wiary bitwą życie ci zrujnują
Nie wiele czasu wam zostało, bogów darami pogodzisz by ....

I właśnie w tej chwili obudził mnie, dźwięk zamykanych drzwi. Córka Afrodyty stała wpatrując się we mnie z poczuciem winy na twarzy.
- Annabeth, przepraszam, że Cię obudziłam, ale chciałam sprawdzić jak się czujesz. Poza tym... strasznie martwię się o Charliego...
- Och...nic się nie stało i nie ma się o co martwić, ten gość nie da się tak łatwo zabić.
- Za 6 godzin mamy samolot. - Powiedziała, ale ja jej nie słuchałam. Maat? Berło? i jeszcze to niedokończone zdanie. Było już jasne, że miałam racje, tylko pozostaję pytanie jakie 2 wiary. Na pewno będą to Olimpijczycy, a ci drudzy? I jakie dary?  
- Annabeth?
- Eeee...tak. - Popatrzyła się na mnie krzywo, a ja poszłam do łazienki.


                                                                 ***PERCY***
Od wczoraj gościłem u swojego ojca w pałacu. Naprawdę zacząłem się bać. Do walki stanął sam Okeanos, a w raz z nim setki morskich potworów. Każdego wieczora mieliśmy, planować inną taktykę obronną i każdego ranka odpierać ataki. To było męczące. Mój ojciec stwierdził, że długo tak nie pociągniemy i będziemy musieli uciekać. Zaskoczyła mnie bojowa postawa Tysona. Był jednym z dowódców naszej armii i uważam, że naprawdę na to zasłużył. Tryton - również syn Posejdona, nazywał siebie głównym strategiem, do czego jednak się nie nadawał. Leżałem teraz w swoim ''pokoju'' i myślałem o obozie. Kilka godzin po wyjeździe, dotarła do mnie wiadomość o ataku. Moi przyjaciele nie byli przygotowani na taki atak i kto wie jak to się skończyło.  Usłyszałem krzyki na zewnątrz i postanowiłem sprawdzić co się dzieje. Na dziedziniec morskiego zamku, wdarła się mniejsza armia Okeanosa. Nikt z moich towarzyszy nie był gotowy na atak pod osłoną nocy.
- Percy! Jesteś nam potrzebny! - Krzyknęła jedna z nimf wodnych, wpływając do mojej komnaty.
Zbiegłem szybko po schodach pokrytych glonami na dół. Ściany pałacu pokrywały muszelki i różnorodne korale. Gdzie się nie obejrzało, można było zobaczyć rekina, delfina lub węgorza. Inni w zamkach mieli psy i koty, a my mamy 2 metrowe drapieżniki. Chwyciłem za Orkan i ruszyłem w sam wir bitwy. Słyszałem Tysona wykrzykującego komendy i zauważyłem grupkę potworów, usiłującą otworzyć główną bramę swoim w spół plemieńcom. Nie mogłem na to pozwolić. Więcej napastników, oznaczało więcej obrońców, co w chwili obecnej było nie możliwe. Z okrzykiem wojennym na ustach pobiegłem w ich stronę. Za mną szarżował Tryton, kiedy usłyszałem jego zduszony krzyk. Włócznia potwora, o psiej gębie wbiła mu się w lewe ramię. Mimo, że go nie znosiłem, pobiegłem mu pomóc. Psia gęba, nie wytrzymała tępa jakie nadałem i ciąłem go w nie osłonięty niczym tors. Upadł na piasek, wstrząśnięty bólem.
- Uważaj! - Krzyknął mój przyrodni brat i nim zareagowałem, poczułem tępy, pulsujący ból w czaszce. Zszokowany, próbowałem złapać oddech, ale dostałem solidnego kopniaka w plecy i zemdlałem.


Obudziłem się w szpitalu. Ta część pałacu nie różniła się zbytnio od reszty, nie licząc łóżek wodnych, w większości zajętych. Pomieszczenie było pełne nimf, pełniących rolę pielęgniarek. Widziałem jęczącego cyklopa, z dziwnie wygiętą nogą i jakąś postać z rybim ogonem.
- Tryton...- Szepnąłem, ale ''chłopak'' nie zareagował. Byłem jak toczyła się sytuacja na zewnątrz i czy już wszystko przepadło. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie do sali wparował Tyson wesoło wymachując swoją wielką maczugą.
- Tyson, co się dzieje?
- Rybie koniki! Takie z rybimi ogonami! - Zapiszczał radośnie. Coś mi się przypomniało, ale nawet nie zdążyłem się odezwać, bo znowu zemdlałem.

                                                                 ***THALIA***
Moje serce biło bardzo szybko. Stałam w sali tronowej Hadesa, czekając na mojego chłopaka. Nie chciałam tego okazywać, ale naprawdę się cieszyła. Nico i jego ''mała'' armia próbowała od jakiegoś czasu, bez efektów powstrzymać Hadesowe mary. Na łąkach Asfodelowych toczyła się zacięta bitwa.
Persefona, żona Hadesa dumnie sunęła w naszą stronę, a za nią podążał szczupły chłopak, o bladej cerze, czarnych włosach i ciemnych jak noc oczach. Obrany był w starą skórzaną kurtkę, jeansy i glany. Zza jego pasa wystawał czarny miecz. Na mój widok się uśmiechną. Wiem, że to było głupie, wpadać do krainy umarłych tylko po to by zobaczyć się ze swoim chłopakiem, który właśnie próbuję ratować królestwo swojego ojca.
- Ojcze... - Powiedział, unosząc dumnie podbródek.
- Idźcie już! - Westchną zniecierpliwiony i machną ręką w stronę drzwi.
Kiedy minęliśmy próg pomieszczenia spletliśmy nasze dłonie. Byliśmy w wielkiej komnacie. Ściany miały popielaty odcień, a podłoga była z białego drewna. Na środku pokoju stało wielkie łóżko z baldachimem z wiśniowego drewna. Na ścianach wisiały różne obrazy. Pokój wydawał się bardzo pusty. Syn Hadesa zostawił mnie na łóżku, a sam skulił się w koncie i zauważyłam, że jego uśmiech przygasł.
- Nie powinnaś tu przychodzić - Wyszeptał.
- Ale...
- Grozi ci tu niebezpieczeństwo. - Nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Posłuchaj, jeżeli...- Podszedł do mnie.
- Nie! To ty posłuchaj! Taszczyłam się tutaj taki kawał do ciebie, a ty jakby nigdy nic mnie wyganiasz ?! - Nagle drzwi, którymi weszliśmy zniknęły. Najwyraźniej Nico zobaczył w moich oczach strach, ponieważ usiadł obok mnie i wziął na kolana. Przejechał mi palcem po szyi. Objęłam go mocniej. Dalej byłam na niego wściekła, ale kiedy delikatnie ugryzł mnie, gniew przerodził się w pragnienie. Zarzuciłam mu ręce na ramiona i pociągnęłam na łóżko. Nie protestowałam, kiedy podwinął mi koszulkę i zaczął gładzić moją nagą skórę. Całowaliśmy się tak długo dopóki nie zabrakło nam powietrza w płucach.
- Tym razem to ja mam się zachować, jak dorosły ? - Spytał mój chłopak znowu uśmiechając się.
Za ostatnim razem ktoś nam przeszkodził i nie byłam z tego za bardzo zadowolona, ale...
Poczułam jego rozpalone usta na szyi i poddałam się jego dotykowi.

                                                               ***PIPER***
Był wieczór i właśnie wracałam do domku po codziennym treningu. Podczas ćwiczeń nawiedziła mnie przepowiednia, o wojnie 2 różnych wiar, co o mały włos nie skończyło się złamaną ręką. Wczorajszej nocy, dostałam zadanie od mojej matki. Opowiedziałam o nim Chejronowi, który poważnie się zaniepokoił i powiedział tylko, że wyruszam za 5 dni. Tym razem walczyłam z Chrisem, chłopakiem Clarisse. Był całkiem niezły w szermierce, jak na syna Hermesa. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam Octaviana, więc wpadłam na niego i upadłam na ziemię. Ostatnio był bardzo nerwowy, od czasu wyjazdu Percy'ego i ataku na obóz. Ponieśliśmy dużo szkód, ale nikt nie poległ. Widziałam, że dowiedział się o czymś naprawdę nie ciekawym i nie chciał się z tym nikim dzielić.
- Jak łazisz, McLean ?! - Krzyknął, a zza jego pasa wypadł pluszowy miś.
- Przepraszam, ale.. - W tej chwili, czyjaś ręka chwyciła mnie za ramię.
- Octavianie, zachowujmy się jak rzymianie - Odpowiedział Jason. Chłopak burknął coś w odpowiedzi i odszedł. Od czasu ''złagodzenia'' stosunków rzymsko-greckich, robiliśmy wymiany. Na wyznaczony okres jeden z obozu Jupitera trafiał na miejsce innego z obozu Herosów. Jedną z takich osób był Octavian.
- Chcesz się przejść? - Spytał blondyn. Byłam brudna i spocona, ale kiedy się uśmiechną nie umiałam mu odmówić.

Następnego ranka obudziłam się z lepszym humorem. Wczorajszy spacer z Jasonem ukoił moje myśli, dotyczące przyszłości. Wstałam, ubrałam się i wyszłam pobiegać, kiedy zauważyłam grupkę nimf leśnych podążających w moją stronę.
- Pomocy! Mamy ranną dziewczynę! - Krzyknęła jedna z nich. Na  oko dziewczyna mogła mieć tyle co ja. Miała ciemne włosy i jeżeli bliżej się przyjrzeć, jej twarz zdobiły delikatne piegi.
Stałam jak wryta, wpatrując się w tą scenę. W okół nas zebrał się ładny tłum obozowiczów. Właśnie kiedy, jakiś chłopak miał biec po centaura, Octavian wyszedł przed tłum. Widziałam jak jego usta się otwierają, a źrenice rozszerzają. Podbiegł do dziewczyny i ujął delikatnie jej twarz.
- Jak masz na imię ? - Spytał
- N-natalie - Odpowiedziała wystarczająco głośno, by pierwszy rząd mógł ją dosłyszeć i w tym momencie zemdlała.

__________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :3
Mroczna




                              


poniedziałek, 25 listopada 2013

KONKURS

No ogłaszam konkurs :3 Potrzebuję naprawdę ładnego tła na bloga ;)
1. Na prace czekam do końca tego tygodnia czyli do 2 grudnia 2013 roku
2. Prace wysyłamy na mojego e-maila ( martajaeschke@gmail.com )
3. Tematyka ma być związana z serią Percy'ego Jacskona i jego bohaterami
4. Zwycięska praca zostanie tłem na blogu :3
To chyba tyle :3
Mroczna



niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 17

                                                                 ***PERCY***
- Chyba wszystko spakowane, nie ? - mruknąłem sam do siebie. Około godziny temu pożegnałem się z Annabeth, ponieważ ta jechała na wizytę do przychodni ginekologicznej. Żałowałem, że nie będzie mnie w tym tak ważnym momencie dla niej. Siedziałem nad jeziorem przeglądając swój ekwipunek, za jakieś 20 minut miał pojawić się mój transport do pałacu mojego ojca. Ponoć mają poważne problemy i potrzebują każdej pomocy. Wszystko zaczęło robić się podejrzane. Zauważyłem jakieś 50 m ode mnie, jakiś szybko poruszający się kształt, który podążał w moją stronę. Usłyszałem radosne rżenie.
- Tęczuś! - krzyknąłem. Mój stary przyjaciel z pewnością został przysłany przez Posejdona. Przeżyłem z nim naprawdę dużo przygód i nie raz ratował nas z opresji. Swoje wyjątkowe imię zawdzięcza Tysonowi. Kiedy wierzchowiec się zbliżył wsiadłem na jego grzbiet i z kieszeni kurtki wygrzebałem 2 kostki cukru.
- Masz malutki - powiedziałem i rzuciłem mu na zachętę. Wierny wierzchowiec popędził w stronę ujścia jeziora, a ja myślałem co mnie czeka w pałacu Boga Mórz.

                                                               ***ANNABETH***
Razem z Sileną czekałyśmy w poczekalni u ginekologa. Bardzo się stresowałam. Przed wyjazdem Percego zdecydowaliśmy się na badania. Byłam już w ciąży 2 miesiące i chyba przyszedł czas dowiedzieć się co we mnie siedzi.
- Stresujesz się ? - Spytała łagodnym głosem moja przyjaciółka, kładąc swoją dłoń na moim kolanie.
- No.... tak. 
- Nie martw się.  - W tej chwili zza drzwi wychyliła się głowa młodej kobiety o blond włosach i z miłym uśmiechem.
- Nazywam się Allie West, a ty pewnie jesteś Annabeth Chase ? Zapraszam do środka - Powiedziała i otworzyła szerzej drzwi. Popatrzyłam w oczy Silenie i wstałam z miejsca wchodząc do gabinetu.


Przeszłam krótkie badania, a na koniec lekarka zaprosiła mnie na USG. Przyznam, że to trochę łaskotało, ale siedziałam spokojnie. Na monitorze widziałam rozwijające się dziecko...moje dziecko.
Kiedy to badanie również się zakończyło, usiadłam czekając na wyniki. Zza filaru wyszła kobieta, trzymając w ręku kilka kartek papieru.
- Jest to dopiero 2 miesiąc i nie da się dokładnie określić płci, ale na razie dziecko rozwija się prawidłowo. - Powiedziała swoim oficjalnym tonem jakby była do tego zaprogramowana, a potem uśmiechnęła się. Wyglądała naprawdę młodo, może na 28 lub 30. Wyszłam z gabinetu uśmiechnięta z gabinetu, ale od razu wiedziałam, że coś się stało. Silena stała z komórką w ręce, co było dziwne, ale musiało się coś naprawdę wydarzyć, że z niej skorzystała.
- Annabeth... wyjeżdżamy. - Powiedziała, a ja wiedziałam, że nie kłamie. Pociągnęła mnie za rękę i razem wybiegłyśmy z przychodni.

                                                                    ***PIPER***
Ostatnio było mi ciężko. Po nocach śniła mi się Artemida . Nie wiem co to miało znaczyć, ale jak na razie nie miałam ochoty wstąpić do łowczyń. Szłam właśnie w stronę areny. To takie dziwne, ale nie dawno wzięłam się ostro za treningi. Jako dziecko Afrodyty musiałam sobie zasłużyć na szacunek, a nie chciałam na niego zapracowywać moją urodą tylko intelektem i zasługami. Trenowałam tak od miesiąca. Za każdym razem z kimś innym, z kimś kto aktualnie miał czas ćwiczyć. Zatopiona w swoich rozmyślaniach, dopiero po chwili zobaczyłam, że jestem praktycznie sama, nie licząc jednego chłopaka. Miał blond włosy i umięśnioną pierś. Razem ze swoim mieczem zgrabnie niczym baletnica ciął i siekał manekiny. Jason - przeleciało mi przez myśl. Miał głębokie, błękitne oczy i uroczą bliznę nad wargą. Stałam tak na niego i gapiłam, kiedy podbiegł do mnie i się uśmiechną. Nogi miałam jak z waty.
-Cześć, Pipes. Masz ochotę poćwiczyć...ze mną? - Na jego twarzy malował się rumieniec.
- Ja...eee...Tak! Z wielką chęcią -Powiedziałam. Syn Jupitera był wyjątkowy. Tylko przy nim się jąkałam. Był też dla mnie zagadką. Cały czas zastanawiałam się czemu został w naszym obozie.
- Piper!
- Eee...Tak ? - Spytałam. Zdałam sobie sprawę, że cały czas patrzę się na jego usta.
- Będziesz walczyć sztyletem, czy...?
- Nie, wolę sztyletem.
- Jesteś pewna ? To nie będzie zbyt wyrównana walka.
- Dam radę.
- Ale jesteś uparta. - Powiedział i pociągnął mnie za rękę.


Wracałam z treningu, myśląc, że jego twarz była tak blisko mojej, że jego ręce mnie dotykały, kiedy usłyszałam szelest i z drzew wyszła piękna kobieta.
- A-afrodyta ? - Spytałam.
- Piper McLean, nie mamy zbyt dużo czasu, musisz mi obiecać, że cokolwiek ci powiem, zrobisz to! - Powiedziała bardzo oficjalnym tonem, którego nigdy u niej nie słyszałam.
- Ale...
- Piper! 
- Obiecuję! - Krzyknęłam, ale ona...zniknęła! Usłyszałam tylko szept niesiony przez letni wiatr 7 strzał Artemis... Strzały? Siedem ? Artemida?
Co to wszystko znaczy - Pisnęłam, już zagubiona.
___________________________________________________________
Wiem, że rozdział króciutki, ale mam nadzieję, że się podoba ;)
Mroczna

wtorek, 19 listopada 2013

Notka

Cześć Demigods :3 moja przyjaciółka zaczęła pisać bloga :) Jest dopiero 1 rozdział, ale osobiście czytałam jej kilka prac :) I uważam, że bd jedną z lepszych bloggerek ;) Blog jest o Percym i Harrym Potterze ;P hogwartsdemigod.blogspot.com Naprawdę polecam.
A żeby to uczcić :D dodaje najnowszy i chyba najlepszy z artów Pani V. xd 
PERCYBETH POWRACA !!
Mroczna

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 16

Ten rozdział dedykuję Karolinie, Martynie,Natalii,Merr, Lucy i Dżerrce, czyli osobom, które naprawdę mnie wspierały mimo własnych problemów. 
 __________________________________________________________________                                                              
                                                          ***ANNABETH***
Siedziałam  sama w domku czytając magazyny przeznaczone dla przyszłych matek. Już od 2 miesięcy nosiłam w swoim łonie dziecko. Myślałam tak, aż do pokoju wpadł Percy. Odwróciłam się, żeby go przytulić, ale dopiero teraz zauważyłam, że jest wściekły. Po jego twarzy płynął potok łez, głęboko oddychał i ściskał pięści, z których wystawała mała karteczka. Karteczka. Liścik. Gavin!.
-
Annabeth ? Dlaczego ?! - Powiedział wyciągając mi przed twarz liścik od mojego przyjaciela.
- Ja....Nie wiem...Co ty robisz?
- Pakuję się. Muszę sobie wiele rzeczy przemyśleć, zastanowić się. - Odpowiedział.
- Ale Percy! Przemyśleć ? Kocham cię! - Krzyknęłam i spróbowałam go objąć od tyłu, ale on mnie odepchnął co naprawdę zabolało.
- Kochasz mnie ? Jak mam ci ufać, po tym co mi zrobiłaś ? - Popatrzył mi z wyrzutem w oczy i jakby nigdy nic wyszedł z domku z małym plecaczkiem.
Nie płakałam. Nie wiem czemu, ale nie chciałam. Myślałam tylko co będzie ze ślubem i dzieckiem...
Poszłam do łazienki i oparłam się dłońmi o umywalkę, patrząc na swoje odbicie w lustrze. 
- Och, moja droga, nie martw się na zapas. - Usłyszałam za sobą głos bogini piękności.
- Jak się mam nie martwić? Mój narzeczony mnie praktycznie zostawił, a dla ciebie to nic takiego? - Spytałam pustym głosem.
- Na miłość, warto czekać. Nawet do końca świata. - Odpowiedziała i rozpłynęła się.

                                                                    ***PERCY***
W połowie drogi stanąłem i nie wiedziałem co robić. Zagwizdałem i po chwili za drzew wyleciał majestatyczny czarny koń z wielkimi równie ciemnymi skrzydłami.
- Cześć, Szefie! Czy... ? - Usłyszałem jego głos w mojej głowie.
- Mroczny, nie teraz. Kierunek - wodospad! - Odpowiedziałem. Widocznie mój towarzysz usłuchał, bo nie dostałem odpowiedzi tylko od razu wzbiliśmy się w niebo. Nad wodospad leciało się w odwrotnie, niż na w na naszą polane. Miejsce to było otoczone gęsto rosnącymi drzewami iglastymi, a przed grotą spadał mały wodospad. Kiedy wylądowaliśmy, Mroczny usłużnie się pożegnał, pytając czy nie trzeba mi niczego więcej i odleciał. Siedziałem tak myśląc o tym wszystkim. Kiedyś musi przyjść czas na pierwszy upadek, ale upadamy, żeby wstać silniejszymi.
- Percy? Naprawdę chcesz żeby to się tak skończyło? - Spytał, mnie żeński głos. Afrodyt. Nie byłem zaskoczony jej wizytą, ponieważ bogini lubi się mieszać, aż za bardzo w moje życie. Obróciłem się i zobaczyłem Annabeth. Wiedziałem, że to tylko iluzja, ale i tak moje serce zabiło szybciej.
- Skończy się tak jak powinno. Annabeth, mnie zdradziła! Jak mam do niej wrócić? - Spytałem
- Może ona tego nie chciała ?
- Nie chciała ? 
- Nie chciała! Uwierz, wiem co ta dziewczyna teraz przeżywa, a naprawdę na to nie zasługuję. Zastanów się Perseuszu, czy będziesz jedną z tych świń, którzy trochę się pobawią i odchodzą czy prawdziwym mężczyzną ? - Powiedziała i rozmyła się.

Przesiedziałem w samotności 2 dni. Zapadłem w trans. Słyszałem w oddali krzyki moich przyjaciół, którzy mnie szukają, ale ja poszukiwałem w mojej głowie znaczenia słów jakie usłyszałem od nieśmiertelnej. Nie dopuszczałem do siebie tego 1 imienia, ale chyba przyszedł by stać się ''Prawdziwym Mężczyzną''. Annabeth. Poczułem się jakbym dostał w brzuch od samego Zeusa.
Jakim byłem idiotą! Wziąłem plecak i pędem pobiegłem w dół. Biegłem dość długo, ale opłacało się. Zawahałem się przed wejściem do domku, ale raz się żyję... No dobra, w moim przypadku 2.
Siedziała na łóżku, a obok niej zobaczyłem Piper. Dziewczyna ubrała się w stare sprane shorty i sprany obozowy podkoszulek. Kiedy mnie zobaczyła, szepnęła coś do mojej narzeczonej i wyszła puszczając do mnie oczko i uśmiechając się, co naprawdę dodało mi pewności siebie.
- Przepraszam. - Ledwo wypowiedziałem to słowo, kiedy Annabeth rzuciła się na mnie przytulając mnie.
- Chcesz go udusić? Posejdon, nie lada by się zdenerwował gdyby się o tym dowiedział, a poza tym Percy jesteś potrzebny. Pakuj się... Zobaczysz się z tatusiem. - Powiedziała córka Zeusa, opierając się o ścianę... 

__________________________________________
Wiem, krótkiiii, ale zbytnio nie mogłam się rozpisać :c
Pozdrowionka ;***
Mroczna
                                 

środa, 6 listopada 2013

Niespodzianka

Tak na przeprosiny dodałam trochę muzyki na bloga :)
Rozdział pojawi się w ten weekend.
Mam nadzieję, że nie będzie wam się nudzić przy czytaniu :)
No i chcę uprzejmie poinformować moją kochaną Dżerrkę, że na tej playliście znajdzie coś dla siebie, niestety na samym końcu :C
                                                            LIFE IS BEAUTIFUL!!!!
                                                                      Mroczna

sobota, 2 listopada 2013

Przepraszam

Naprawdę was przepraszam, ale rozdział w tym tygodniu się nie pojawi, ponieważ muszę się ''ogarnąć''. Mam problemy ze sobą i ze szkołą. Robię różne głupie rzeczy..ZMIENIAM SIĘ!, a nie chcę tego. Niestety na gorszę. Zaczęłam się ciąć... Wiem, że to głupie, ale naprawdę nie daję rady.
Słowo Herosa, że rozdział pojawi się w następny weekend.
Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam.
Mroczna

środa, 23 października 2013

Rozdział 15

                                                                  ***ANNABETH***
Minęły już 5 dni od powrotu Percego ze świata zmarłych. W tym roku szkolnym żaden z Herosów nie wracał do szkoły by się uczyć. Nastały bardzo trudne czasy i nie wątpliwe nadchodziła kolejna wojna, ale nasz wróg pozostawał anonimowy. Być może Percy coś podejrzewał bo ostatnio chodził z głową w chmurach. Nie myślałam o Gavinie, ale bałam się, że nasza tajemnica może się wydać. Może ktoś to wie i gdyby powiedział by to.....to był by już koniec. Siedzieliśmy nad jeziorem kajakowym oglądając zachód słońca. Szczerzę się cieszyłam z tego, że Percy nie wyjeżdża na żadną misję. Nico siedział ostatnio w podziemiach przez co Thalia cały czas chodziła markotna. Większość herosów, o dziwo była teraz pod opieką boskich rodziców. Syn Posejdona siedział i patrzył się w przejrzystą taflę wody.
- Percy...? Żyjesz? - Spytałam.
- Eee...tak, a co?
- Martwię się o mojego Glonomóżdżka.
- Pójdziemy popływać ?
- Woda, jest lodowata ?! Odbiło ci, czy co ? Poza tym nie wzięłam stroju kąpielowego. Jeżeli koniecznie chcesz, żebym się rozchorowała to poczekaj, pobiegnę po niego, pasuję ?
- Po co czekać ? - Uśmiechnął się szelmowsko i wziął mnie na ręce po czym skoczył razem ze mną do jeziora. Nie wiem czy to dzięki mojemu narzeczonemu, ale woda była naprawdę ciepła. Miałam nadzieję, że Percy mnie pocałuję. Każdy jego dotyk wprawiał mnie w podniecenie. Był dla mnie, jak to pięknie Edward Cullen określił w pewniej książce ''Moją własną odmianą heroiny'' i za każdym razem pragnęłam więcej. Wytworzył powietrzny bąbel wokół naszych ciał i zbliżył się do mnie. Puls mi przyśpieszył i delikatnie zakręciło mi się w głowie. Od czasu kiedy zostaliśmy parą, nigdy to się nie objawiało. Chociaż świadomość, że od 5 dni się nie całowaliśmy podsycała moje pragnienie. Przez te 5 feralnych dni mój narzeczony był pod uważną obserwacją Chejrona. Jego usta były teraz centymetry od moich.
Zamknęłam oczy i czekałam. Moje ręce znalazły jego. W końcu nasze usta się złączyły. Jego wygląd odrobinę się zmienił, ale w środku był w ciąż ten sam Percy. Nasz bąbel był dość duży by nas pomieścić i zostawić nam jeszcze trochę miejsca. Zaczęłam drżeć w jego ramionach, więc przyciągnęłam go bliżej siebie. Powoli nasz pocałunek stawał się coraz ponętniejszy. Potem syn Posejdona zjechał rękami do moich bioder, a ustami zszedł do szyi. Przeszliśmy z pozycji stojącej do leżącej. Widziałam przepływające obok nas hipokampy i inne stworzenia morskie, więc delikatnie się krępowałam, ale ogólnie bardzo się cieszyłam. Poczułam, że unosimy się do góry.
- Percy, co ty do cholery robisz ? - Ten kretyn chciał zepsuć tak wspaniały moment!
- Nie tutaj...- Powiedział tyłem odwrócony tyłem do mnie, ale wiedziałam, że ma ochotę na to co ja. Kiedy wypłynęliśmy na powierzchnię jakby nigdy nic przespacerowaliśmy się do naszego domku. Po drodze spotkaliśmy kilku znajomych obozowiczów, z którymi zamieniliśmy słówko. Stanęliśmy przed naszym domkiem. Mojego chłopaka nie było tu od czasu kiedy wyjechaliśmy do domu. Westchnął z zachwytem i poprowadził mnie do środka. Kiedy już nikt nie mógł nas dojrzeć, znowu zaczęliśmy się całować i położyliśmy się na łóżku. Przez chwilę leżeliśmy obściskując się, a potem przeszliśmy do pozycji siedzącej.
- Tęskniłam za tobą. - Powiedziałam rozpinając mu koszulę drżącymi rękami.
- Ja też, Annabeth. Nie wiesz jak bardzo. - Odpowiedział schodząc pocałunkami w dół.
Kiedy obydwoje byliśmy nadzy, Percy zawisł nade mną opierając swoje czoło o moje. Pogładziłam jego ciemne włosy i znowu zaczęliśmy się całować. W końcu nasze ciała się złączyły. Leżeliśmy teraz w swoich objęciach i śmiałam się z żartów syna Posejdona. Prawdopodobnie właśnie w obozie wszyscy teraz siedzieli na ognisku.
- Percy?
- Tak, kochanie? - Spodobało mi się jak wymówił ostatnie słowo.
- Zgłodniałam. - Powiedziałam, krzywiąc się. Akurat w takiej chwili!
- To co, idziemy na ognisko?
- Taak. Poczekaj pójdę się ubrać, okey ?
- Nie ma sprawy. -Powiedział i złapał mnie w pasie dając mi buziaka. Ostatnio na obozie było dość chłodno, więc ubrałam sweter i rurki.
Kiedy wyszłam, Percy siedział już ubrany czekając na mnie.
- Gotowy ?
- To ja powinienem cię o to spytać. - Powiedział uśmiechając się.
Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy ścieżką w dół zbocza. Płomienie ognia powoli było widać zza drzew. Musieli się naprawdę dobrze bawić, pomyślałam. Szliśmy raźnym korkiem, więc szybko byliśmy na miejscu. Dionizos zgromi nas tylko wzrokiem, ale nic nie powiedział. Wszyscy śpiewali piosenkę Morska Bryza – ulubiona piosenka Percego. Opowiadała ona o wielkich tajemnicach, które skrywa morze i o jego pięknie. Usiedliśmy razem . Pamiętam, że przy każdym ognisku od czasu mojego porwania, marzyłam by Percy chociaż raz usiadł obok mnie, ale on cały czas siadał obok chłopaków. Silena mnie wtedy pocieszała i mówiła, że jemu na mnie zależy,... że to widać. Nie myliła się. Kiedy przeszliśmy do bardziej smętnej, romantycznej piosenki Chaty wśród drzew, Beckendorf wziął córkę Afrodyty za rękę i przyprowadził ją na dam środek placu. Wszyscy wstrzymali oddech i patrzyli jak syn Hefajstosa klęka na jedno kolano.
- ...Sileno, wyjdziesz za mnie ? - Spytał. Dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła na pierścionek, a po jej policzkach pociekły łzy.
- TAK! - Pisnęła i rzuciła się w ramiona ukochanemu. Płomienie wzniosły się jeszcze wyżej kiedy wszyscy zaczęli bić brawa i gwizdać. Zazdrościłam Silenie oświadczyn. Były...bardziej romantyczne. Chociaż uważam, że Percy miał wzgląd na to, że więcej możemy się nie zobaczyć.
Przytuliłam się do Percego a on zaczął mnie z zapamiętaniem całować. Kiedy Charles wrócił na miejsce z roztrzęsioną ze szczęścia Sileną, wszyscy zwrócili wzrok na nas i zaczęli gwizdać.
- Oświadcz się jej, chłopie! - Ktoś krzykną.
- On się już to zrobił, ośle! - Powiedziała zniecierpliwiona Thalia, wchodząc na plac.
Wszyscy zaczęli bić brawa, moja przyjaciółka podeszła do centaura i Dionizosa mówiąc im coś tak cicho, że nikt by ich nie usłyszał. Co oni znowu knuli ?
                                                                   ***THALIA***
- Nie możecie lekceważyć bogów ! - Syknęłam aby nikt poza moimi rozmówcami mnie nie usłyszał.
- Moja droga... Po pierwsze przypominam ci, że ja też jestem bogiem. Po drugie, nikt tu nie lekceważy bogów, po prostu stwierdziliśmy razem z Chejronem, że twój przyjaciel nie jest jeszcze gotowy. - Odpowiedział Dionizos patrząc na mnie uprzejmie ale wyniośle jak na głupiutkie małe dziecko. Nie znosiłam takiego traktowania. Ostatnio miewałam humory, ale to tylko dlatego, że Nico mnie zostawił w tym miejscu. ''Będziesz tu bezpieczna''-zastanawiam się teraz dlaczego to powiedział.
- Niech będzie, ale kiedy chcecie go o tym powiadomić ?
- Dajmy mu jakiś tydzień. - Odezwał się centaur.
- Tydzień ?! Przez tydzień może ich już tam nie być !
- Wychodzili z gorszych sytuacji. - Powiedział uspakajającym tonem Dionizos.
- Tak ?! Setki potworów głębinowych, stare duchy wodne i tytan na głowie ?!
- Thalio, jeżeli koniecznie chcesz tak dyskutować, może pójdziemy do Wielkiego Domu ? Prychnęłam i odmaszerowałam w stronę domku Zeusa. Postanowiłam wykonać iryfon do mojego chłopaka. Strasznie się o niego martwiłam. Jak zwykle na środku stał kamienny posąg mojego ojca. Jason siedział nadal na ognisku. Obiecałam, że nic nie powiem Piper, ale po prostu żal było patrzeć jak dziewczyna patrzy na niego łakomym wzrokiem, a ten idiota nie chcę jej wyznać co czuję. Faceci.... Wygrzebałam z plecaka woreczek ze złotymi drachmami.
- O bogini Iris, przyjmij moją ofiarę i pokaż mi Nico Di Angelo. - Powiedziałam, rzucając monetę w wodną mgiełkę. Obraz się nie pokazywał.
- Czas odwiedzić mojego wuja. - Szepnęłam sama do siebie zaczynając pakować swoje rzeczy do plecaka.

                                                                          ***PERCY***
Minął równo tydzień od oświadczyn Charlesa Beckendorfa i naszego ogniska. Właśnie odbywał się trening szermierczy. Dzieci Afrodyty jak zwykle siedziały na trybunach i przypatrywały się nam. Kilka dziewczyn usadowiły się niedaleko mnie i wbijały we mnie łapczywie wzrok, co mnie wnerwiało. Po 20 minutach zdjąłem koszulkę co spotkało się z westchnieniami zachwytu od strony córek bogini miłości. Ćwiczyłem przez 2 godziny. Kiedy stwierdziłem, że na dzisiaj koniec, poszedłem w stronę boiska do siatkówki. Lubiłem patrzeć jak dzieci Apollina dają łomot tym od Demeter. Obróciłem się. Za mną nieśpiesznym krokiem podążała Drew – była grupowa domku Afrodyty. Nie zważając na nią usiadłem na ławce przy brzegu jeziora, tak by za mną zachodziło słońce a przede mną rozgrywał się ostry mecz siatkówki. Niespodziewanie obok mnie usiadła Drew i wyciągnęła małą karteczkę... Wstrzymałem oddech.

                                                                             ***DREW***
Kiedy usiadłam obok Percego i wyciągnęłam liścik od Gavina, zaczęłam myśleć jak można skrzywdzić takie słodkie ciasteczko jak on ?! Nie była jego warta, a teraz syn Posejdona będzie potrzebował kogoś kto opatrzy jego złamane serduszko...mnie.
- Percy... Ta kartka...jest od chłopaka Annabeth. No bo... Kiedy cię nie było... Ona umawiała się...z innym. - Powiedziałam zagryzając wargę dla lepszego efektu.
- Co ty do jasnej cholery...! - Nie dokończył bo wcisnęłam mu do ręki liścik.
- Widzisz ? - Spytałam.
- Skąd mam pewność, że liścik jest do Annabeth i czy w ogóle go nie podrobiłaś ?
- Mogę to udowodnić !
- To na co czekasz ?
- ''Przysięgam na rzekę Styks, że ten liścik nie został podrobiony i jest zaadresowany do Annabeth Chase, córki Ateny – bogini mądrości.'' - Powiedziałam. Usłyszeliśmy głos pioruna, a ja cały czas stałam na nogach. Popatrzyłam Percemu w oczy i zobaczyłam w nich strach.
- Pokaż mi to ! - Syknął.

                                                                              ***PERCY***
Nie! Nie! NIE! Drżącymi rękami wziąłem liścik i przeczytałem. Dziękuję za wspaniałą noc. Kocham cię! Twój Gavin. Gavin ? Kojarzę to imię. To przypadkiem nie chłopak od Demeter, który w środę za karę sprzątał stajnie ? Spojrzałem w oczy Drew i po raz pierwszy w życiu powiedziałem do niej :
- Dziękuję. - Wyszeptałem. Kiedy przebiegała przez boisko klepnęła jednego chłopaka w ramię i powiedziała coś do niego. Po chwili ten sam blondyn podążał w moją stronę z pewnym siebie uśmieszkiem, który miałem zamiar rozmazać mu po twarzy.
- Ty jesteś, Gavin ? - Spytałem przez zęby.
- We własnej osobie. - Powiedział ochoczo.
- To powiedz mi w takim razie co to jest do jasnej ciasnej ?! - Krzyknąłem wcisjkając mu jego miłosny liścik do mojej dziewczyny.
- To..to to, jest list. - Powiedział i zauważyłem w jego oczach strach. Sprawiło mi to ogromną satysfakcję.
- A możesz mi łaskawie, powiedzieć do kogo...?! - Krzyknąłem.
- Skąd go masz ? - Wyjąkał.
- Nie twoja sprawa! Gadaj!
- Ja...przepraszam... - W tym momencie nie wytrzymałem, i woda z jeziora chlusnęła z całą siłą prosto na niego. Gracze powoli zaczęli się odwracać i krzyczeć, a ja z satysfakcją patrzyłem jak chłopak leży nieprzytomny i mokry na ziemi. Nie mogłem się powstrzymać i kopnąłem go prosto w żebra. Ja taki nie jestem! - mówił mi głosik w mojej głowie, ale nienawiść i gniew przysłoniły wszystko. Jeszcze nie skończyłem, pomyślałem i pobiegłem do Annabeth ze łzami gniewu w oczach i zadając sobie cały czas to same pytanie: Dlaczego...?!



 




_______________________________________Rozdział krótki i może odrobinę nudny :c
Chcę się trochę pobawić Percym i Annabeth
Ale przysięgam na rzekę Styks, że w końcu bd razem :) 
Mroczna




niedziela, 20 października 2013

Rozdział 14

                                                                       ***PERCY***
Bałem się śmierci. Tak jak każdy. Ale najdziwniejsze było to, że byłem hmmm...tak jakby uwięziony we własnym ciele. Moja dusza z niej nie uleciała. Może stanie się to dopiero kiedy spalą mój całun? Czułem usta i dłonie Annabeth na moim ciele. Chciałem ją przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze, ale nie mogłem tego zrobić. Słyszałem rozmowy. Nic nie mogłem, mogłem tylko myśleć. Nie odczuwałem praktycznie emocji. Przelatywało mi życie przed oczami i z każdą sceną powoli je zapominałem. Kurczowo łapałem się jednego wspomnienia Annabeth. Jej ust, włosów, figury, dotyku, pocałunków i głosu.


                                                                  ***ANNABETH***

Minęły 2 tygodnie od pogrzebu, na którym zagościł Tyson, Sally, Paul i wszyscy inni przyjaciele. Teraz siedziałam w łóżku jak co dzień i wylewałam łzy nad zdjęciem mojego chłopaka. Nie spaliliśmy jego ciała, tylko wydaliśmy je morzu. Jak powiedział Chejron ''To co z morza wychodzi do morza powraca''. Każdego dnia ktoś do mnie przychodził i mnie pocieszał, ale chyba nic nie mogło przełamać cierpienia. Usłyszałam ciche pukanie. - Proszę. - Powiedziałam.  - Eee...Cześć. - Powiedział jakiś chłopak wchodząc do domku. - Jestem Gavin....Syn Demeter. - Miał blond włosy i oczy w kolorze płynnego złota. Uśmiechną się niepewnie. - Przykro mi z powodu Perce'go. Nie znałam go osobiście bo jestem tu od niedawna, ale wiele słyszałem o jego wyczynach. Musiał bardzo cię kochać. - Tak bardzo, ze poświęcił swoje życie. - Wiesz.....Kilka tygodni temu zginął mój ojciec. Chciał mnie uchronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami, ale kiedy zaatakował mnie ogromy pies, a on się na niego rzucił...- Powiedział spuszczając głowę. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że wiem jak to jest. - Kiedy to powiedział, pomyślałam sobie, że chciałbym mieć takiego przyjaciela jak on.

                                                                     ***PERCY***

Z tego co wiem, było już po pogrzebie, a ja cały czas byłem uwięziony. Słyszałem głosy, a mianowicie kłótnię. Byłem pewny, że byłem na Olimpie. Nie pamiętałem nic. Nawet nie wiedziałem jak mam na imię. Jedyną rzecz, którą pamiętałem to imię i uczucie z nim związane. Ktoś cały czas próbował uspokoić chaos na sali. -To mój Syn i uważam, że na to zasługuję! Dzięki niemu Olimp cały czas stoi na nogach! Chłopak poświęcił dla nas zbyt wiele! Proszę! Zagłosujmy!- Krzyczał jakiś męski głos. - Posejdon ma rację! To niesprawiedliwe wobec chłopca! Poza tym, robię to dla swojej córki.- Powiedziała jakaś kobieta.
- Dobrze, już DOBRZE! Nie musimy głosować. Przywrócę chłopakowi życie.....

                                                               ***ANNABETH***
Minął tydzień. Gavin przychodził do mnie codziennie. Przy nim zaczęłam się uśmiechać, a nawet śmiać, chociaż cały czas było mi z tego powodu niedobrze. Percy....co ja mu robię!? Był wieczór i siedzieliśmy razem z moim przyjacielem oglądając film - taki zwykły film przygodowy. W pewnym momencie chłopak zastopował film i popatrzył mi w oczy. -Annabeth..? -  Położył mi rękę na szyi. -Gavin..? co ty robisz? - Ciii...-Powiedział kładąc na moich ustach palec. Jego twarz niebezpiecznie się zbliżyła. Pachniał polami truskawek i herbatą. Potem jego usta złączyły się z moimi. Zaczęłam go pragnąć. Przeszliśmy do pozycji siedzącej. Moje części garderoby leżały na podłodze tak jak jego. - Ja...nie. - Nie dokończyłam, bo w tym momencie nasze ciała się złączyły. Jego dotyk mnie parzył, przypominając mi boleśnie o Percym. Nasze emocje kilkakrotnie sięgały szczytu. Spędziliśmy wspaniałą noc.
Wstałam rano, gdy się obudziłam byłam naga. Obok mnie leżała karteczka z pismem Gavina Kocham cię! Dziękuję za wspaniałą noc. Twój Gavin. Usiadłam i zaczęłam płakać. Co ja zrobiłam!? Czy Percy mi to kiedykolwiek wybaczy! Przecież on nie żyje. Szeptał głos w mojej głowie. Przestań! Skarciłam się.
Stwierdziłam, że muszę to załatwić raz na zawszę. Popędziłam do domku Demeter.
-Gavin?! - Zawołam.
-Tak,Annabeth..?- Spytał
-Chciałam z tobą, porozmawiać....O wczorajszym wieczorze.
-Przepraszam...Wiem, jak musisz się teraz czuć. Nigdy więcej się to nie powtórz.
- Muszę już iść....Do zobaczenia.
to było dziwna i bardzo niezręczna sytuacja. Kiedy wróciłam do domku karteczka od mojego przyjaciela gdzieś zniknęła, ale nie było czasu jej szukać, bo do pokoju wpadła Piper. - Annabeth...Chejron...Wielki....Dom! -Co?! - Choć !? - pisnęła i pociągnęła mnie za sobą.

                                                                      ***PERCY***
Gdzie ja jestem ?! - Spytałem, ale nikt na mnie nie zwracał uwagi, wszyscy się gdzieś krzątali i rozmawiali, a jeszcze inni patrzyli jak na wybryk natury. Potem jakaś dziewczyna wypowiedziała to imię, które siedziało mi w głowie. - Annabeth, no chodź tu wreszcie....

                                                                ***ANNABETH***
Siedział tam taki zdezorientowany, taki jak z tego snu. -Percy..? Popatrzyłam mu w oczy. Przez chwilę miałam wrażenie, że nie będzie mnie pamiętał, ale on rzucił mi się w ramiona i pocałował mnie. Kiedy się odsunęłam od niego, po moich policzkach ciekły łzy. Nie mogłam się powstrzymać i go spoliczkowałam. - Au, a to za co ?! - Ty już dobrze wiesz. - Odpowiedziałam, uśmiechając się przez łzy.
________________________________
Nie chciałam tracić czytelników, więc napisałam jeszcze dzisiaj rozdział :3
Mroczna

sobota, 19 października 2013

Rozdział 13

Mam nadzieję, że was zaskoczę :) Jestem z rozdziału strasznie dumna ;) Dedykuję go wszystkim :)
Mroczna 
_____________________________
                                                                
                                                               ***PERCY***

Za wszystkich stron wyskoczył potwory. Nie dało się uciec. Za sobą usłyszałem krzyk. Odwróciłem się. Moją narzeczoną ciągnęły 2 wielkie wilczury. Pomyślałem o Lykaonie. -Nieee!- Wrzasnąłem i pobiegłem po Annabeth. Dołączyła do mnie Thalia, a osłaniał nas Nico. Usłyszałem za sobą warczenie a potem poczułem tępy ból gdzieś z tyłu głowy. Nie mogłem się utrzymać i przewróciłem się, a potem była ciemność.   

                                                             ***ANNABETH***

Przez pół drogi byłam ciągnięta przez wilki. Wyrywanie tylko pogarszało sprawę, więc się poddałam. Mój ukochany nieprzytomny szedł zakuty w kajdanach ciągnięty po ziemi kalecząc sobie do krwi kolana i łokcie. Ten obraz był tak żałosny, że po moim policzku spłynęła łza. Thalii i Nico udało się uciec. Mieli sprowadzić pomoc. Kiedy posuwaliśmy się dalej, jaskinia wydawała się coraz bardziej ucywilizowanym miejscem. Nie wątpliwie od kilku miesięcy ktoś tu mieszkał, ktoś kto każe sobie dogadzać. Pozostaję jedno pytanie - Co z nami będzie? Zaczynało się robić coraz jaśniej. Nie widziałam skąd pochodzi źródło światłą, ale przypuszczałam, że z jakiejś komnaty. W labiryncie można było znaleźć praktycznie wszystko. Byłam ciekawa jakie jeszcze inne stworzenia, czaiły się w mroku. Jeden z wilków, który szedł na samym czele orszaku zawył przeciągle i zawarczał na swoją watahę i potwory. Weszliśmy do sali, podłoga w ty pomieszczeniu lśniła. Byłą to bardziej mozaika, przedstawiająca księżyc. Sala miała wystrój gotycki. Na samym środku sali stał....Lykaon. Działy się różne dziwne rzeczy. Potwory nie związane z Kronosem powstawały, budziły się siły przerastające nasze pojęcie. Powoli zapadaliśmy się w chaos. Lykaon na pierwszy rzut oka przypominał zwykłego biedaka proszącego o jałmużnę w obdartym ubraniu, a tak naprawdę był czystym wcieleniem zła. Król Wilków - jak siebie nazywał. - Witam w moich hmmm....skromnych progach. - Powiedział głosem przypominającym warczącego wilka, a potem zaśmiał się szyderczo co bardziej zabrzmiało jak krótki szczek. - 2 najpotężniejszych Herosów na całym świecie, dała się złapać bandzie wściekłych kundli?! Mam dzisiaj ogromne szczęście, nieprawdaż?. - Gdzieś z komnaty dobiegło nas ciche skomlenie. - Nie bez powodu was schwytałem, będę miał z tego jako takie.....korzyści. - Stajesz po złej stronie?! Nigdy nie wygracie. Kronos już niepowstanie!  - Och, moja droga. Jak ty mało wiesz. Chodzi o kogoś potężniejszego. Kogoś kto was zniszczy, ale potrzebuję czasu. -A-a-annabeth..? - Spytał ktoś z tyłu. Obróciłam się, Percy był już przytomny i klęczał patrząc na swoje poranione ciało. -Percy! - Pisnęłam, chcąc do niego podbiec, ale jeden z potworów zagrodził mi drogę. Cyklop. Teraz żałowałam, że nie ma z nami Tysona. - Panie, Jackson jak miło pana widzieć. Jak się czuje pańska matka?- Mój chłopak nie odpowiedział, tylko wstał na nogi i zmierzył wyzywającym spojrzeniem wilkołaka. Czasami zazdrościłam mu odwagi. - Gdzie jest mój ojciec!? - Panno Chase, proszę się nie denerwować. Twój ojciec siedzi sobie bezpiecznie w San Francisco. To była jak to pani Grace pięknie wyraziła ''pułapka''.  Wiedzieliśmy, że pod taką presją nie będziecie tracić czasu, tylko od razu wyruszycie na misję ratunkową. Sprowadziłem was tu dla naszej korzyści, ponieważ nasz pracodawca potrzebuję.....czasu. - Powiedział bawiąc się swoimi obrzydliwie długimi i brudnymi pazurami. - Dlatego też, posiedzicie sobie bezpiecznie do czasu....W naszych lochach. - Do czasu..? - Spytał syn Posejdona. - Ach, no tak. Zapomniałbym. Zapowiada się piękny koniec świata....Waszego świata. - Powiedział ze złośliwym uśmiechem. - Zabrać ich!

                                                                        ***PERCY***
Teraz gdy szliśmy, trzymaliśmy się za ręce i patrząc przed siebie.  Za nami, szły 4 wilk i 4...półbogów. Teraz rozpoczynał się wyścig. Młodzi Półbogowie, którzy nie zostali zabrani do Obozu Herosów, nie zostali odnalezieni, zostawali włączeni w szeregi naszych wrogów. Miałem plan, który polegał na rozpaczliwej ucieczce. -Chcę jej coś powiedzieć. - Powiedziałem wskazując Annabeth palcem.Wilki wyczekująco spojrzały na jednego herosa, który widocznie był ich dowódcą. Wzruszył ramionami i machnął ręką. Pociągnąłem za sobą Annabeth i pchnąłem ją na ścianę. Położyła dłoń na moim policzku i szykowała się do pocałunku. Pokręciłem głową i delikatnie zdjąłem ją i spletliśmy dłonie. -Nie teraz...Mam plan. - Szepnąłem. W jej oczach zapaliły się iskierki. - Kiedy dam ci znać uciekniesz, okey? W tym czasie ja będę próbował ich spowolnić, a potem do ciebie dołączę. Co ty na to? - Spytałem. -Nie wiem, Percy. To zbyt ryzykowne. - To nasza jedyna nadzieja, rozumiesz?! Zrób to dla mnie...Dla Nicole. Obiecaj mi, że gdyby się coś stało będziesz biegła dalej. - Nie odpowiedziała tylko po raz drugi położyła dłoń na moim policzku i przejechała po nim czule, całując mnie. Nasz pocałunek stał się bardzo namiętny. Pragnąłem jej. Zapomniałem, że prawdopodobnie czeka nas śmierć. Zjechałem, rękami do jej talii, a ona przyciągnęła mnie do siebie. Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie, zdyszani i poszliśmy w stronę czekającej na nas ochrony.
Te lochy musiały być naprawdę daleko. Skinąłem niezauważalnie głową Annabeth, która przytuliła się do mnie i odbiegła. - Łapać ją!. - Krzyknęli zdezorientowani herosi.  Wilki zawył przeciągle i rzuciły się w pogoń. Ciąłem, dźgałem i pchałem. Większość wilków, oddaliła się i zaczęła lizać rany. Pomyślałem, że to moja jedyna szansa by, uciec. Zacząłem biec, a potem poczułem potworny ból z tyłu pleców. Wrzasnąłem. Myślałem, że palą mnie żywcem, a potem przewróciłem się. Złapały mnie drgawki i spazmatycznie łapałem powietrze do płuc. To koniec.

                                                                    ***ANNABETH***
Nie uciekłam za daleko. Chciałam być bliżej mojego chłopaka. Właśnie miałam zawrócić i sprawdzić co z nim gdy pierścionek na moim palcu zaczął jaśnieć, a całą ręka potwornie piec. Zaraz potem usłyszałam przeszywający wrzask. - PERCY!! -Wrzasnęłam i zawróciłam. Leżał na ziemi w kałuży krwi. W jego stronę biegła 4 herosów. Nie zważałam na to i uklękłam obok niego. - Annabeth...- Powiedział słabo. -Zanurzyłam rękę w jego krwi i zaczęłam łkać. - Nie, nie rób mi tego. Jego dłoń złapała moją. - Kocham cię...chcę żebyś to wiedziała.  - Percy, nie rób mi tego...NIE! - Zaczął dławić się krwią. Pościg był coraz bliżej. - Pamiętaj..Kocham...cię. - Wycharczał, a jego głowa bezwładnie opadłą na moje kolana. Przytuliłam go i zaczęłam desperacko całować szepcząc. - Obudź się, no obudź! Nie rób mi tego! - Poczułam ból brzucha i chwilowa ciemność, a potem znaleźliśmy się w....Obozie?! Wokół nas zgromadzali się herosi. Na przód wyszedł Nico, Connor, Travis, Silena, Leo, Piper, Charles, Jason, Grover i Thalia, która zatkała ręką usta i wymamrotała - Na bogów! Grover! Pędź po Chejrona! NATYCHMIAST! - Po czym podeszła do mnie razem z dziewczynami, a ja cały czas leżałam na jego ciele i gładziłam jego pierś. Otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdziłam, że Percy ma otwarte oczy. Kiedyś tak żywe morski i płynny kolor jego tęczówek, a teraz taki martwy. Zaszlochałam głośno. Tłum cały czas się powiększał. Przygalopował Chejron. Otworzył usta i wydał zduszony jęk. Usłyszałam znajomy wyniosły głos Drew. - Co się do cholery jasnej dzieje?!
Dopiero teraz zauważyłam, że po policzku centaura spływają łzy. - Syn Posejdona, jeden z największych herosów na całym świecie....Percy Jackson....Nie żyje.