Rozdział ten dedykuję Dżerrce, która lubi szpanować pomidorami,Merr, lubiącej spadać z krzesła i mojemu kochanemu Psychopacie, który naprawdę jest ładny!
Miłego czytania
Mroczna
____________________________________
***ANNABETH***
Od razu po telefonie z obozu, który odebrała Silena, udałyśmy się do jakiegoś małego hotelu czekając na samolot, który mamy jutro z samego rana. Miałyśmy lecieć do Las Vegas. Sytuacja w obozie nie była zbyt łatwa. Dowiedziałam się, że kiedy mój narzeczony wyjechał, zaatakowało nas stado potworów. Ochronna bariera nie mogła ich zatrzymać, ponieważ napastnicy zostali dosłownie wyrzuceni z ziemi. Obawiałam się najgorszego. Nie dawno usłyszałam, że niektórzy z bogów olimpijskich nagle zaczęli znikać. Gaja nie mogłaby się znowu obudzić, ale dużo nad tym myślałam i jest duże prawdopodobieństwo, że greccy bogowie tracą równowagę. Tym razem nie musi się skończyć na bitwie pomiędzy gigantami, lub innymi grekami, ale z całkowicie inną religią. Taka możliwość jest naprawdę straszna, ale możliwa. Od tysięcy lat śmiertelnicy staczali religijne bitwy i chyba wreszcie przyszedł czas na bogów. Z rozmyślań wyrwał mnie głos dziewczyny:
- Powinnaś się przespać, czeka nas długa droga, a jest już późno. - Kiedy to powiedziała nawet nie zauważyłam, jak już ciemno. Poszłam pod prysznic zmyć z siebie zmartwienia dzisiejszego dnia, a potem położyłam się do łóżka. W pokoju obok znajdowała się moja przyjaciółka. Słyszałam cichą rozmowę dobiegającą zza ściany, za pewne dobiegła mnie rozmowa przez Iryfon. Skupiłam się na dźwięku kropel deszczu bębniących o rynnę. Po pewnym czasie zasnęłam, a w mojej głowie usłyszałam głos, chociaż brzmiało to raczej jako przepowiednia.
Bogowie u kresu swego stanęli
Chaos i Maat w ciemności zniknęły Berło i piorun wreszcie się skrzyżują Dwie wiary bitwą życie ci zrujnują Nie wiele czasu wam zostało, bogów darami pogodzisz by ....
I właśnie w tej chwili obudził mnie, dźwięk zamykanych drzwi. Córka Afrodyty stała wpatrując się we mnie z poczuciem winy na twarzy.
- Annabeth, przepraszam, że Cię obudziłam, ale chciałam sprawdzić jak się czujesz. Poza tym... strasznie martwię się o Charliego...
- Och...nic się nie stało i nie ma się o co martwić, ten gość nie da się tak łatwo zabić.
- Za 6 godzin mamy samolot. - Powiedziała, ale ja jej nie słuchałam. Maat? Berło? i jeszcze to niedokończone zdanie. Było już jasne, że miałam racje, tylko pozostaję pytanie jakie 2 wiary. Na pewno będą to Olimpijczycy, a ci drudzy? I jakie dary?
- Annabeth?
- Eeee...tak. - Popatrzyła się na mnie krzywo, a ja poszłam do łazienki.
***PERCY***
Od wczoraj gościłem u swojego ojca w pałacu. Naprawdę zacząłem się bać. Do walki stanął sam Okeanos, a w raz z nim setki morskich potworów. Każdego wieczora mieliśmy, planować inną taktykę obronną i każdego ranka odpierać ataki. To było męczące. Mój ojciec stwierdził, że długo tak nie pociągniemy i będziemy musieli uciekać. Zaskoczyła mnie bojowa postawa Tysona. Był jednym z dowódców naszej armii i uważam, że naprawdę na to zasłużył. Tryton - również syn Posejdona, nazywał siebie głównym strategiem, do czego jednak się nie nadawał. Leżałem teraz w swoim ''pokoju'' i myślałem o obozie. Kilka godzin po wyjeździe, dotarła do mnie wiadomość o ataku. Moi przyjaciele nie byli przygotowani na taki atak i kto wie jak to się skończyło. Usłyszałem krzyki na zewnątrz i postanowiłem sprawdzić co się dzieje. Na dziedziniec morskiego zamku, wdarła się mniejsza armia Okeanosa. Nikt z moich towarzyszy nie był gotowy na atak pod osłoną nocy.
- Percy! Jesteś nam potrzebny! - Krzyknęła jedna z nimf wodnych, wpływając do mojej komnaty.
Zbiegłem szybko po schodach pokrytych glonami na dół. Ściany pałacu pokrywały muszelki i różnorodne korale. Gdzie się nie obejrzało, można było zobaczyć rekina, delfina lub węgorza. Inni w zamkach mieli psy i koty, a my mamy 2 metrowe drapieżniki. Chwyciłem za Orkan i ruszyłem w sam wir bitwy. Słyszałem Tysona wykrzykującego komendy i zauważyłem grupkę potworów, usiłującą otworzyć główną bramę swoim w spół plemieńcom. Nie mogłem na to pozwolić. Więcej napastników, oznaczało więcej obrońców, co w chwili obecnej było nie możliwe. Z okrzykiem wojennym na ustach pobiegłem w ich stronę. Za mną szarżował Tryton, kiedy usłyszałem jego zduszony krzyk. Włócznia potwora, o psiej gębie wbiła mu się w lewe ramię. Mimo, że go nie znosiłem, pobiegłem mu pomóc. Psia gęba, nie wytrzymała tępa jakie nadałem i ciąłem go w nie osłonięty niczym tors. Upadł na piasek, wstrząśnięty bólem.
- Uważaj! - Krzyknął mój przyrodni brat i nim zareagowałem, poczułem tępy, pulsujący ból w czaszce. Zszokowany, próbowałem złapać oddech, ale dostałem solidnego kopniaka w plecy i zemdlałem.
Obudziłem się w szpitalu. Ta część pałacu nie różniła się zbytnio od reszty, nie licząc łóżek wodnych, w większości zajętych. Pomieszczenie było pełne nimf, pełniących rolę pielęgniarek. Widziałem jęczącego cyklopa, z dziwnie wygiętą nogą i jakąś postać z rybim ogonem.
- Tryton...- Szepnąłem, ale ''chłopak'' nie zareagował. Byłem jak toczyła się sytuacja na zewnątrz i czy już wszystko przepadło. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie do sali wparował Tyson wesoło wymachując swoją wielką maczugą.
- Tyson, co się dzieje?
- Rybie koniki! Takie z rybimi ogonami! - Zapiszczał radośnie. Coś mi się przypomniało, ale nawet nie zdążyłem się odezwać, bo znowu zemdlałem.
***THALIA***
Moje serce biło bardzo szybko. Stałam w sali tronowej Hadesa, czekając na mojego chłopaka. Nie chciałam tego okazywać, ale naprawdę się cieszyła. Nico i jego ''mała'' armia próbowała od jakiegoś czasu, bez efektów powstrzymać Hadesowe mary. Na łąkach Asfodelowych toczyła się zacięta bitwa.
Persefona, żona Hadesa dumnie sunęła w naszą stronę, a za nią podążał szczupły chłopak, o bladej cerze, czarnych włosach i ciemnych jak noc oczach. Obrany był w starą skórzaną kurtkę, jeansy i glany. Zza jego pasa wystawał czarny miecz. Na mój widok się uśmiechną. Wiem, że to było głupie, wpadać do krainy umarłych tylko po to by zobaczyć się ze swoim chłopakiem, który właśnie próbuję ratować królestwo swojego ojca.
- Ojcze... - Powiedział, unosząc dumnie podbródek.
- Idźcie już! - Westchną zniecierpliwiony i machną ręką w stronę drzwi.
Kiedy minęliśmy próg pomieszczenia spletliśmy nasze dłonie. Byliśmy w wielkiej komnacie. Ściany miały popielaty odcień, a podłoga była z białego drewna. Na środku pokoju stało wielkie łóżko z baldachimem z wiśniowego drewna. Na ścianach wisiały różne obrazy. Pokój wydawał się bardzo pusty. Syn Hadesa zostawił mnie na łóżku, a sam skulił się w koncie i zauważyłam, że jego uśmiech przygasł.
- Nie powinnaś tu przychodzić - Wyszeptał.
- Ale...
- Grozi ci tu niebezpieczeństwo. - Nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Posłuchaj, jeżeli...- Podszedł do mnie.
- Nie! To ty posłuchaj! Taszczyłam się tutaj taki kawał do ciebie, a ty jakby nigdy nic mnie wyganiasz ?! - Nagle drzwi, którymi weszliśmy zniknęły. Najwyraźniej Nico zobaczył w moich oczach strach, ponieważ usiadł obok mnie i wziął na kolana. Przejechał mi palcem po szyi. Objęłam go mocniej. Dalej byłam na niego wściekła, ale kiedy delikatnie ugryzł mnie, gniew przerodził się w pragnienie. Zarzuciłam mu ręce na ramiona i pociągnęłam na łóżko. Nie protestowałam, kiedy podwinął mi koszulkę i zaczął gładzić moją nagą skórę. Całowaliśmy się tak długo dopóki nie zabrakło nam powietrza w płucach.
- Tym razem to ja mam się zachować, jak dorosły ? - Spytał mój chłopak znowu uśmiechając się.
Za ostatnim razem ktoś nam przeszkodził i nie byłam z tego za bardzo zadowolona, ale...
Poczułam jego rozpalone usta na szyi i poddałam się jego dotykowi.
***PIPER***
Był wieczór i właśnie wracałam do domku po codziennym treningu. Podczas ćwiczeń nawiedziła mnie przepowiednia, o wojnie 2 różnych wiar, co o mały włos nie skończyło się złamaną ręką. Wczorajszej nocy, dostałam zadanie od mojej matki. Opowiedziałam o nim Chejronowi, który poważnie się zaniepokoił i powiedział tylko, że wyruszam za 5 dni. Tym razem walczyłam z Chrisem, chłopakiem Clarisse. Był całkiem niezły w szermierce, jak na syna Hermesa. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam Octaviana, więc wpadłam na niego i upadłam na ziemię. Ostatnio był bardzo nerwowy, od czasu wyjazdu Percy'ego i ataku na obóz. Ponieśliśmy dużo szkód, ale nikt nie poległ. Widziałam, że dowiedział się o czymś naprawdę nie ciekawym i nie chciał się z tym nikim dzielić.
- Jak łazisz, McLean ?! - Krzyknął, a zza jego pasa wypadł pluszowy miś.
- Przepraszam, ale.. - W tej chwili, czyjaś ręka chwyciła mnie za ramię.
- Octavianie, zachowujmy się jak rzymianie - Odpowiedział Jason. Chłopak burknął coś w odpowiedzi i odszedł. Od czasu ''złagodzenia'' stosunków rzymsko-greckich, robiliśmy wymiany. Na wyznaczony okres jeden z obozu Jupitera trafiał na miejsce innego z obozu Herosów. Jedną z takich osób był Octavian.
- Chcesz się przejść? - Spytał blondyn. Byłam brudna i spocona, ale kiedy się uśmiechną nie umiałam mu odmówić.
Następnego ranka obudziłam się z lepszym humorem. Wczorajszy spacer z Jasonem ukoił moje myśli, dotyczące przyszłości. Wstałam, ubrałam się i wyszłam pobiegać, kiedy zauważyłam grupkę nimf leśnych podążających w moją stronę.
- Pomocy! Mamy ranną dziewczynę! - Krzyknęła jedna z nich. Na oko dziewczyna mogła mieć tyle co ja. Miała ciemne włosy i jeżeli bliżej się przyjrzeć, jej twarz zdobiły delikatne piegi.
Stałam jak wryta, wpatrując się w tą scenę. W okół nas zebrał się ładny tłum obozowiczów. Właśnie kiedy, jakiś chłopak miał biec po centaura, Octavian wyszedł przed tłum. Widziałam jak jego usta się otwierają, a źrenice rozszerzają. Podbiegł do dziewczyny i ujął delikatnie jej twarz.
- Jak masz na imię ? - Spytał
- N-natalie - Odpowiedziała wystarczająco głośno, by pierwszy rząd mógł ją dosłyszeć i w tym momencie zemdlała.
__________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :3
Mroczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz