piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 20

                                                                     ***PERCY***
Zacznijmy od tego, że wszystko się posypało (w pewnym sensie)  w czasie mojej ''nieobecności''. Kiedy byłem nie przytomny, bitwa na dziedzińcu bitwa nabrała tempa, chociaż z pomocą przybyły nam rybie koniki, jak to nazywał je mój brat, Tyson. Przegraliśmy, a wróg dostał się do pałacu, wtedy zaczęła się masowa ewakuacja. Aktualnie cały ''personel'' podróżował w olbrzymiej karawanie do bezpieczniejszego miejsca, którym był drugi pałac mojego ojca. Można sobie pomyśleć, że jeżeli naszym przywódcą jest bóg to czemuż to nie może nas do niego teleportować ?! No tak, jako heros nie raz się przekonałem, że będąc bogiem można robić wszystko co ci się żywnie podoba. Ostatnio moje myśli krążyły wokół wojny bogów, ale nie zapominałem o Annabeth, która tuż przed moim wyjazdem jechała do ginekologa. Byłem ciekawy jak chyba każdy przyszły ojciec, czy dziecko rozwija się prawidłowo, czy to chłopczyk czy dziewczynka i inne ważne rzeczy, które   wpływają na przebieg ciąży. Za naszą krucjatą, zapewne wysłano pościg, dlatego staraliśmy podążać w miarę szybkim tempem, chociaż przy tak wielkiej liczbie uchodźców było to trudne. Straciliśmy dużo ludzi, a innych atakowała dziwna zaraza. Woda kiedyś czysta, teraz mętna i brudna. Słyszałem pogłoski wśród dowódców, że Posejdonowi jest coraz trudniej władać nad żywiołem. Tracił nad nim kontrole. Siedziałem teraz w namiocie z moim ojcem, Trytonem i Tysonem próbując ustalić jak najszybszą i najbezpieczniejszą trasę, kiedy w pałacu zmaterializowała się postać. Miała głowę krokodyla i ludzki tors. Na biodrach nosił przepaskę, a na szyi wisiała złota...obroża? Ja i moi bracia dobyliśmy braci, a ojciec odezwał się zmęczonym, lecz zaskoczonym głosem.
- Sobku, co cie do mnie sprowadza?
- Posejdonie! Oddaj to co należy do nas, a wszystko wróci do dawnego stanu! To tylko kwestia czasu kiedy Horus zdecyduje się na atak. - Odezwał się człowiek z krokodylą głową. Miał niski i chrapliwy głos. Kiedy zza ścian namiotu wybiegli delfini strażnicy z włóczniami, on jakby od niechcenia machną ręką, a oni zmienili się w glony.
- Pamiętaj! - Zawołał jeszcze raz i rozpłynął się. Mój ojciec odwrócił się do nas i chyba pierwszy raz zobaczyłem w jego oczach strach
- Ruszamy.

                                                           ***ANNABETH***
Kiedy wylądowałyśmy w Las Vegas, Silena prosiła żebym na nią poczekała na lotnisku, bo musi iść do toalety. Czekałam na nią dość długo. Może z 20 minut albo pół godziny. Kiedy wyszła była naprawdę zaniepokojona.
- Annabeth, muszę ci coś powiedzieć.
- Ale...
- Nie tutaj! - Złapała mnie za rękę i wciągnęła mnie na dwór, do jakiegoś opuszczonego magazynu, nie daleko pasu startowego. Jej skóra była strasznie gorąca. Dziewczyna obejrzała się za siebie, sprawdzając czy nikt nas nie śledzi i pchnęła mnie na wielki słup, pośrodku budynku.
- Silena? - Jej uścisk stał się niemalże bolesny, a w jej ręce pojawiła się z nie wiadomo skąd lina, bardzo gruba lina. Moja przyjaciółka w pośpiechu zaczęła mnie nią pętać, czym samym przyszpilając mnie, bez żadnej możliwości ucieczki. Gdy skończyła zaczęła nerwowo kręcić się wokół mnie, jak jakaś zgłodniała bestia. Na jej rękach zauważyłam zmarszczki i nawet nie zdążyłam mrugnąć, kiedy przede mną stał potężny potwór. Był to wąż, który miał 2 głowy, a jego ciało było w kształcie litery ''U''. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego stwora, i byłam niemalże pewna, że to coś nie pochodzi z greckiej ani rzymskiej mitologi. Stałam jak wryta, a po jakimś czasie to coś zaczęło powoli odpełzać.  Kiedy straciłam monstrum z oczu, poczułam zapach dymu. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam ogień, który strasznie szybko się rozprzestrzeniał.
- Bogowie! - Pisnęłam w panice. Pomyślałam o dziecku. Co ja teraz mam zrobić ?! Zmusiłam się do logicznego myślenia. Potrzebne mi było coś ostrego. Sztylet! Leżał niedaleko mnie, ale na tyle daleko, że wątpiłam żeby mi się udało go dostać w ciągu kilku sekund. Wyciągając ręce jak najdalej się da spróbowałam po niego sięgnąć, brakowało mi jedynie kilku milimetrów. W myślach liczyłam ile czasu mi zostało. Pomogłam sobie nogą, trącając broń bliżej mnie. Kiedy go chwyciłam, od razu rozcięłam więzy. Moje nadgarstki były obtarte do krwi, ale nie zważając na ból wybiegłam z magazynu. Widziałam garstki ludzi zbiegających się powoli i krzycząc coś do siebie. Kiedy dobiegłam do miasta i ochłonęłam, spróbowałam sobie wszystko przyswoić w głowie.
Silena, to nie Silena. W takim razie gdzie jest prawdziwa dziewczyna? Jestem w Las Vegas, ale muszę się dostać do bezpieczniejszego miejsca. Obóz Herosów to jedyne miejsce, które mi przyszło na myśl. Mimo, że ostatnio był atakowany, zawsze tam wracałam jak do bezpiecznego miejsca, jak do domu. 

                                                                  ***NATALIE***
Po dniu pełnym wrażeń, weszłam do mojego domku. Mojego rodzeństwa nie było w domu, przypuszczałam, że zostawili mnie samą, żebym się trochę przyzwyczaiła. Grupowym domku był Phil - miły chłopak o czarnych włosach i ciemno niebieskich oczach, również z piegami na nosie. Przybyłam do Obozu z niczym. Zostałam porwana w chwili największej słabości. Tęskniłam za moim ojcem i...moimi nożyczkami. Były częścią mnie, wiem, że to dziwne, ale miałam 11 par i każda nosiła swoje imię. Położyłam się na łóżku wpatrując się w ściany. Miały fioletowy odcień, a zamiast sufitu było niebo na którym świecił księżyc w pełni, otoczony setkami gwiazd. Cieszyłam, się, że nie ma przy mnie nikogo, kto by się pytał jak moje samopoczucie. Czasami jestem bardzo aspołeczna. Zdjęłam swoje glany, i nawet nie myśląc o kąpieli, położyłam się spać.

Następnego dnia obudziła mnie jakaś dziewczyna z czarnymi włosami i granatowymi oczami. Mogła mieć z około 20 lat. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie, ukazując rząd białych zębów.
- Cześć, nazywam się Diana, ty pewnie nazywasz się Natalie ?
- T-tak.
- Przygotowałam dla ciebie świeże ubrania i radziłabym ci się wykąpać., bo lekko...zalatujesz. - Skrzywiłam się. Fakt, dziewczyna była miła, ale to nie zmieniało tego, że ja byłam bardzo drażliwa. Popatrzyłam na nią z ukosa i powoli skinęłam na znak zgody głową.

Po kąpieli poszłam na trening łucznictwa, na którym szło mi całkiem nieźle, potem miałam śniadanie. Ze zniecierpliwieniem wypatrywałam tego blondyna - Octaviana, jednak nigdzie go nie było. Resztę dnia zajął mi trening magiczny, na który uczęszczały tylko dzieci Hekate. Na początku zaczynałam od przenoszenia drobnych rzeczy, a potem zaczęłam od wyczarowywać je... znikąd. Magia to świetna zabawa dopóki ktoś cię nie zdekoncentruję. W tej samej chwili wparował jakiś chłopak o ciemnych, kręconych włosach i ciemnej skórze.
- Chejron, Clarisse...Octavian! Porwani!
______________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podobał ^^
No dobrze to ja już się żegnam ;)
Mroczna

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 19


                                                           ***PIPER***
Ja, Octavian, Natalie i 3 nimfy leśne siedzieliśmy w gabinecie Chejrona. Dziewczyna została już opatrzona i najwyraźniej doszła już do siebie. Kiedy się jej przyjrzałam miała na sobie, czarną koszulkę na ramiączkach i jeansowe szorty. Włosy sięgały jej do ramion, a jej cera była wyjątkowo blada co ładnie współgrało z jej delikatnymi piegami. Jednym słowem była naprawdę ładna. Chejron siedząc za biurkiem, nerwowo stukał kopytem o podłogę.
Nimfy opowiedziały nam, że znalazły ją w lesie. Była zakładniczką potworów, które nas zaatakowały, a z wersji Natalie dowiedzieliśmy się, że została porwana od razu po śmierci swojego ojca, który się nią opiekował. Swojej matki nigdy nie poznała. Usłyszeliśmy o kobiecie w snach, która powiedziała jej o jakimś obozie dla wyjątkowych ludzi i przepowiedni o bitwie bogów. Nerwowo przełknęłam ślinę. Tą samą przepowiednia dotyczyła mnie. Za 4 dni miałam wyruszyć na misję.
- Chejronie...Ta przepowiednia.
- Wiem, moja droga. Natalie, za chwilę zabiorę cię na film instruktażowy, a potem omówimy inne ważne rzeczy. - Zwrócił się do dziewczyny.
- Centaurze...jeżeli będziecie potrzebować czyjejś pomocy, to z chęcią się zgłaszam. - Chejron odchrząkną znaczącą i spojrzał na Octaviana, który do tej chwili siedział cicho.
- Pomocy ? - Spytał, ale chłopak skłonił się i wyszedł. Zauważyłam, że nowa obozowiczka odprowadza go wzrokiem.
- Idź już Piper, czekaj na nas na placu za 2 godziny, dobrze ? - Skinęłam posłusznie głową i wyszłam. Otwierając drzwi natknęłam się na opór, naparłam całym ciałem na drzwi. Z drugiej strony usłyszałam huk i wyjrzałam głową, a potem wyszłam szybko na korytarz. Na podłodze leżał Jason, z rumieńcem palącym jego policzki.
- Podsłuchiwałeś! - Powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- To nie tak, Piper! No...może trochę. - Zmarszczyłam brwi.
- Za dwie godziny mam się z nimi spotkać na placu.
- Wiem, i właśnie... - Nie dokończył, bo właśnie zabrzmiał dźwięk konchy ogłaszając śniadanie.
Był taki słodki kiedy się tak martwił. Poczułam jego palce wsuwające się w moje i uśmiechnęłam się do niego promiennie. Poszliśmy do jadalni trzymając się za ręce.

                                                                   ***NATALIE***
Po filmie byłam w szoku. Wiedziałam, że nie jestem normalna, ale dowiedzieć się, że jest się w połowie boginią to już coś. Tylko pozostaję jedno pytanie, kto jest moim boskim rodzicem. Kiedy nasze ''spotkanie'' dochodziło końca, poczułam...moc? Centaur otworzył usta i wciągnął powietrze.
Kiedy nagły kop adrenaliny minął, Chejron odzyskał język w gębie i powiedział.
- Hekate...
- Co proszę ?
- Twoim boskim rodzicem jest Hekate, bogini magii. - Przypomniało mi się jak byłam mała i dostałam swój pierwszy zestaw małego magika. Schowałam do nie wielkiego pudełka jedno ze zdjęć taty. Kiedy powiedziałam ''hokus pokus'' i znowu otworzyłam skrzyneczkę, nic w niej już nie było. Z moich rozmyślań wyrwał mnie ponaglający głos centaura.
- To chyba wszystko, teraz zaprowadzę Cię do Piper. Ona oprowadzi cię po obozie. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie. - Powiedział i wyszedł ze mną na zewnątrz.
Po obozowisku biegały tuziny nastolatków w zbrojach z mieczami, włóczniami i łukami w rękach.
Kiedy doszliśmy do ''centrum'' obozu, zauważyłam tą samą dziewczynę co siedziała razem ze mną w tym gabinecie, Piper. Z tego co się dowiedziałam była córką Afrodyty, ale starała się to jak najbardziej ukryć ubierając dziurawe jeansy, zajechane trampki i brudny obozowy podkoszulek, który ja również miałam na sobie. Zastanawiałam się gdzie się podział ten wysoki blondyn z pluszowymi misiami. Wyglądał z nimi naprawdę uroczo, niestety nie zapamiętałam jego imienia.
- A ten chłopak? - Spytałam
- Och...Octavian?
- Eee..tak.
- Nie musisz się o niego martwić, czeka na ciebie. - I wskazał palcem w kierunku drzewa.
Myślałam, że zaraz potknę się o moje ukochane glany z wrażenia. Blondyn opierał się plecami o pień drzewa, w ręku trzymał swoją fioletową koszulkę, która różniła się od innych, a jego nagi tors świecił w słońcu. Był o wiele lepiej zbudowany niż sobie wyobrażałam ( nie żebym sobie dużo wyobrażała). Z tego co wiem, nie musiał na mnie czekać, ale...przyszedł. Kiedy doszliśmy do moich nowych przyjaciół, chłopak nerwowo rozkopywał ziemię w okół siebie, a potem odważył się mi spojrzeć w oczy.
-Eeeee....Cześć, nazywam się Octavian. - Powiedział, a na jego twarzy wykwitł rumieniec, kiedy podawał mi dłoń. Był to pewny i szybki uścisk. Coś mi podpowiadało, że go onieśmielam. Spojrzałam na dziewczynę, która we włosach miała orle pióra.
- To co idziemy? - Spytała i złapała mnie za rękę.

Moja wycieczka trwała kilka ładnych godzin, chociaż gdyby nie uwagi Octaviana, trwałaby o wiele krócej. Zwiedziłam już mój domek. Zamieszkiwało w nich raptem 7 osób. To naprawdę mało, w porównaniu z domkiem Aresa lub Apolla i  szczególności Hermesa. Był już wieczór i ostatnie promienie słońca zaczęły się już chować. Dziewczyna od Afrodyty zostawiła mnie sam na sam z Octavianem. Przez całą drogę przyglądałam mu się uważnie i zauważyłam, że jest inny niż tutejsi. Trzymał się bardziej na dystans i był bardziej wyniosły. Chłopak naprawdę mi się podobał. Powinniście wiedzieć, że jestem naprawdę dziwna, dlatego wypaliłam:
-W kolczykach i glanach wyglądałbyś zajebiście..... - Uśmiechną się nie pewnie, a potem...poszedł sobie!
_______________________________________
Proszę <3 N.
Mroczna



wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 18

Rozdział ten dedykuję Dżerrce, która lubi szpanować pomidorami,Merr, lubiącej spadać z krzesła i mojemu kochanemu Psychopacie, który naprawdę jest ładny!
Miłego czytania
Mroczna
____________________________________

                                           ***ANNABETH***
Od razu po telefonie z obozu, który odebrała Silena, udałyśmy się do jakiegoś małego hotelu czekając na samolot, który mamy jutro z samego rana. Miałyśmy lecieć do Las Vegas. Sytuacja w obozie nie była zbyt łatwa. Dowiedziałam się, że kiedy mój narzeczony wyjechał, zaatakowało nas stado potworów. Ochronna bariera nie mogła ich zatrzymać, ponieważ napastnicy zostali dosłownie wyrzuceni z ziemi. Obawiałam się najgorszego. Nie dawno usłyszałam, że niektórzy z bogów olimpijskich nagle zaczęli znikać. Gaja nie mogłaby się znowu obudzić, ale dużo nad tym myślałam i jest duże prawdopodobieństwo, że greccy bogowie tracą równowagę. Tym razem nie musi się skończyć na bitwie pomiędzy gigantami, lub innymi grekami, ale z całkowicie inną religią. Taka możliwość jest naprawdę straszna, ale możliwa. Od tysięcy lat śmiertelnicy staczali religijne bitwy i chyba wreszcie przyszedł czas na bogów. Z rozmyślań wyrwał mnie głos dziewczyny:
- Powinnaś się przespać, czeka nas długa droga, a jest już późno. - Kiedy to powiedziała nawet nie zauważyłam, jak już ciemno. Poszłam pod prysznic zmyć z siebie zmartwienia dzisiejszego dnia, a potem położyłam się do łóżka. W pokoju obok znajdowała się moja przyjaciółka. Słyszałam cichą rozmowę dobiegającą zza ściany, za pewne dobiegła mnie rozmowa przez Iryfon. Skupiłam się na dźwięku kropel deszczu bębniących o rynnę. Po pewnym czasie zasnęłam, a w mojej głowie usłyszałam głos, chociaż brzmiało to raczej jako przepowiednia.

  Bogowie u kresu swego stanęli
 Chaos i Maat w ciemności zniknęły                                              Berło i piorun wreszcie się skrzyżują                                           Dwie wiary bitwą życie ci zrujnują
Nie wiele czasu wam zostało, bogów darami pogodzisz by ....

I właśnie w tej chwili obudził mnie, dźwięk zamykanych drzwi. Córka Afrodyty stała wpatrując się we mnie z poczuciem winy na twarzy.
- Annabeth, przepraszam, że Cię obudziłam, ale chciałam sprawdzić jak się czujesz. Poza tym... strasznie martwię się o Charliego...
- Och...nic się nie stało i nie ma się o co martwić, ten gość nie da się tak łatwo zabić.
- Za 6 godzin mamy samolot. - Powiedziała, ale ja jej nie słuchałam. Maat? Berło? i jeszcze to niedokończone zdanie. Było już jasne, że miałam racje, tylko pozostaję pytanie jakie 2 wiary. Na pewno będą to Olimpijczycy, a ci drudzy? I jakie dary?  
- Annabeth?
- Eeee...tak. - Popatrzyła się na mnie krzywo, a ja poszłam do łazienki.


                                                                 ***PERCY***
Od wczoraj gościłem u swojego ojca w pałacu. Naprawdę zacząłem się bać. Do walki stanął sam Okeanos, a w raz z nim setki morskich potworów. Każdego wieczora mieliśmy, planować inną taktykę obronną i każdego ranka odpierać ataki. To było męczące. Mój ojciec stwierdził, że długo tak nie pociągniemy i będziemy musieli uciekać. Zaskoczyła mnie bojowa postawa Tysona. Był jednym z dowódców naszej armii i uważam, że naprawdę na to zasłużył. Tryton - również syn Posejdona, nazywał siebie głównym strategiem, do czego jednak się nie nadawał. Leżałem teraz w swoim ''pokoju'' i myślałem o obozie. Kilka godzin po wyjeździe, dotarła do mnie wiadomość o ataku. Moi przyjaciele nie byli przygotowani na taki atak i kto wie jak to się skończyło.  Usłyszałem krzyki na zewnątrz i postanowiłem sprawdzić co się dzieje. Na dziedziniec morskiego zamku, wdarła się mniejsza armia Okeanosa. Nikt z moich towarzyszy nie był gotowy na atak pod osłoną nocy.
- Percy! Jesteś nam potrzebny! - Krzyknęła jedna z nimf wodnych, wpływając do mojej komnaty.
Zbiegłem szybko po schodach pokrytych glonami na dół. Ściany pałacu pokrywały muszelki i różnorodne korale. Gdzie się nie obejrzało, można było zobaczyć rekina, delfina lub węgorza. Inni w zamkach mieli psy i koty, a my mamy 2 metrowe drapieżniki. Chwyciłem za Orkan i ruszyłem w sam wir bitwy. Słyszałem Tysona wykrzykującego komendy i zauważyłem grupkę potworów, usiłującą otworzyć główną bramę swoim w spół plemieńcom. Nie mogłem na to pozwolić. Więcej napastników, oznaczało więcej obrońców, co w chwili obecnej było nie możliwe. Z okrzykiem wojennym na ustach pobiegłem w ich stronę. Za mną szarżował Tryton, kiedy usłyszałem jego zduszony krzyk. Włócznia potwora, o psiej gębie wbiła mu się w lewe ramię. Mimo, że go nie znosiłem, pobiegłem mu pomóc. Psia gęba, nie wytrzymała tępa jakie nadałem i ciąłem go w nie osłonięty niczym tors. Upadł na piasek, wstrząśnięty bólem.
- Uważaj! - Krzyknął mój przyrodni brat i nim zareagowałem, poczułem tępy, pulsujący ból w czaszce. Zszokowany, próbowałem złapać oddech, ale dostałem solidnego kopniaka w plecy i zemdlałem.


Obudziłem się w szpitalu. Ta część pałacu nie różniła się zbytnio od reszty, nie licząc łóżek wodnych, w większości zajętych. Pomieszczenie było pełne nimf, pełniących rolę pielęgniarek. Widziałem jęczącego cyklopa, z dziwnie wygiętą nogą i jakąś postać z rybim ogonem.
- Tryton...- Szepnąłem, ale ''chłopak'' nie zareagował. Byłem jak toczyła się sytuacja na zewnątrz i czy już wszystko przepadło. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie do sali wparował Tyson wesoło wymachując swoją wielką maczugą.
- Tyson, co się dzieje?
- Rybie koniki! Takie z rybimi ogonami! - Zapiszczał radośnie. Coś mi się przypomniało, ale nawet nie zdążyłem się odezwać, bo znowu zemdlałem.

                                                                 ***THALIA***
Moje serce biło bardzo szybko. Stałam w sali tronowej Hadesa, czekając na mojego chłopaka. Nie chciałam tego okazywać, ale naprawdę się cieszyła. Nico i jego ''mała'' armia próbowała od jakiegoś czasu, bez efektów powstrzymać Hadesowe mary. Na łąkach Asfodelowych toczyła się zacięta bitwa.
Persefona, żona Hadesa dumnie sunęła w naszą stronę, a za nią podążał szczupły chłopak, o bladej cerze, czarnych włosach i ciemnych jak noc oczach. Obrany był w starą skórzaną kurtkę, jeansy i glany. Zza jego pasa wystawał czarny miecz. Na mój widok się uśmiechną. Wiem, że to było głupie, wpadać do krainy umarłych tylko po to by zobaczyć się ze swoim chłopakiem, który właśnie próbuję ratować królestwo swojego ojca.
- Ojcze... - Powiedział, unosząc dumnie podbródek.
- Idźcie już! - Westchną zniecierpliwiony i machną ręką w stronę drzwi.
Kiedy minęliśmy próg pomieszczenia spletliśmy nasze dłonie. Byliśmy w wielkiej komnacie. Ściany miały popielaty odcień, a podłoga była z białego drewna. Na środku pokoju stało wielkie łóżko z baldachimem z wiśniowego drewna. Na ścianach wisiały różne obrazy. Pokój wydawał się bardzo pusty. Syn Hadesa zostawił mnie na łóżku, a sam skulił się w koncie i zauważyłam, że jego uśmiech przygasł.
- Nie powinnaś tu przychodzić - Wyszeptał.
- Ale...
- Grozi ci tu niebezpieczeństwo. - Nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Posłuchaj, jeżeli...- Podszedł do mnie.
- Nie! To ty posłuchaj! Taszczyłam się tutaj taki kawał do ciebie, a ty jakby nigdy nic mnie wyganiasz ?! - Nagle drzwi, którymi weszliśmy zniknęły. Najwyraźniej Nico zobaczył w moich oczach strach, ponieważ usiadł obok mnie i wziął na kolana. Przejechał mi palcem po szyi. Objęłam go mocniej. Dalej byłam na niego wściekła, ale kiedy delikatnie ugryzł mnie, gniew przerodził się w pragnienie. Zarzuciłam mu ręce na ramiona i pociągnęłam na łóżko. Nie protestowałam, kiedy podwinął mi koszulkę i zaczął gładzić moją nagą skórę. Całowaliśmy się tak długo dopóki nie zabrakło nam powietrza w płucach.
- Tym razem to ja mam się zachować, jak dorosły ? - Spytał mój chłopak znowu uśmiechając się.
Za ostatnim razem ktoś nam przeszkodził i nie byłam z tego za bardzo zadowolona, ale...
Poczułam jego rozpalone usta na szyi i poddałam się jego dotykowi.

                                                               ***PIPER***
Był wieczór i właśnie wracałam do domku po codziennym treningu. Podczas ćwiczeń nawiedziła mnie przepowiednia, o wojnie 2 różnych wiar, co o mały włos nie skończyło się złamaną ręką. Wczorajszej nocy, dostałam zadanie od mojej matki. Opowiedziałam o nim Chejronowi, który poważnie się zaniepokoił i powiedział tylko, że wyruszam za 5 dni. Tym razem walczyłam z Chrisem, chłopakiem Clarisse. Był całkiem niezły w szermierce, jak na syna Hermesa. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam Octaviana, więc wpadłam na niego i upadłam na ziemię. Ostatnio był bardzo nerwowy, od czasu wyjazdu Percy'ego i ataku na obóz. Ponieśliśmy dużo szkód, ale nikt nie poległ. Widziałam, że dowiedział się o czymś naprawdę nie ciekawym i nie chciał się z tym nikim dzielić.
- Jak łazisz, McLean ?! - Krzyknął, a zza jego pasa wypadł pluszowy miś.
- Przepraszam, ale.. - W tej chwili, czyjaś ręka chwyciła mnie za ramię.
- Octavianie, zachowujmy się jak rzymianie - Odpowiedział Jason. Chłopak burknął coś w odpowiedzi i odszedł. Od czasu ''złagodzenia'' stosunków rzymsko-greckich, robiliśmy wymiany. Na wyznaczony okres jeden z obozu Jupitera trafiał na miejsce innego z obozu Herosów. Jedną z takich osób był Octavian.
- Chcesz się przejść? - Spytał blondyn. Byłam brudna i spocona, ale kiedy się uśmiechną nie umiałam mu odmówić.

Następnego ranka obudziłam się z lepszym humorem. Wczorajszy spacer z Jasonem ukoił moje myśli, dotyczące przyszłości. Wstałam, ubrałam się i wyszłam pobiegać, kiedy zauważyłam grupkę nimf leśnych podążających w moją stronę.
- Pomocy! Mamy ranną dziewczynę! - Krzyknęła jedna z nich. Na  oko dziewczyna mogła mieć tyle co ja. Miała ciemne włosy i jeżeli bliżej się przyjrzeć, jej twarz zdobiły delikatne piegi.
Stałam jak wryta, wpatrując się w tą scenę. W okół nas zebrał się ładny tłum obozowiczów. Właśnie kiedy, jakiś chłopak miał biec po centaura, Octavian wyszedł przed tłum. Widziałam jak jego usta się otwierają, a źrenice rozszerzają. Podbiegł do dziewczyny i ujął delikatnie jej twarz.
- Jak masz na imię ? - Spytał
- N-natalie - Odpowiedziała wystarczająco głośno, by pierwszy rząd mógł ją dosłyszeć i w tym momencie zemdlała.

__________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :3
Mroczna




                              


poniedziałek, 25 listopada 2013

KONKURS

No ogłaszam konkurs :3 Potrzebuję naprawdę ładnego tła na bloga ;)
1. Na prace czekam do końca tego tygodnia czyli do 2 grudnia 2013 roku
2. Prace wysyłamy na mojego e-maila ( martajaeschke@gmail.com )
3. Tematyka ma być związana z serią Percy'ego Jacskona i jego bohaterami
4. Zwycięska praca zostanie tłem na blogu :3
To chyba tyle :3
Mroczna



niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 17

                                                                 ***PERCY***
- Chyba wszystko spakowane, nie ? - mruknąłem sam do siebie. Około godziny temu pożegnałem się z Annabeth, ponieważ ta jechała na wizytę do przychodni ginekologicznej. Żałowałem, że nie będzie mnie w tym tak ważnym momencie dla niej. Siedziałem nad jeziorem przeglądając swój ekwipunek, za jakieś 20 minut miał pojawić się mój transport do pałacu mojego ojca. Ponoć mają poważne problemy i potrzebują każdej pomocy. Wszystko zaczęło robić się podejrzane. Zauważyłem jakieś 50 m ode mnie, jakiś szybko poruszający się kształt, który podążał w moją stronę. Usłyszałem radosne rżenie.
- Tęczuś! - krzyknąłem. Mój stary przyjaciel z pewnością został przysłany przez Posejdona. Przeżyłem z nim naprawdę dużo przygód i nie raz ratował nas z opresji. Swoje wyjątkowe imię zawdzięcza Tysonowi. Kiedy wierzchowiec się zbliżył wsiadłem na jego grzbiet i z kieszeni kurtki wygrzebałem 2 kostki cukru.
- Masz malutki - powiedziałem i rzuciłem mu na zachętę. Wierny wierzchowiec popędził w stronę ujścia jeziora, a ja myślałem co mnie czeka w pałacu Boga Mórz.

                                                               ***ANNABETH***
Razem z Sileną czekałyśmy w poczekalni u ginekologa. Bardzo się stresowałam. Przed wyjazdem Percego zdecydowaliśmy się na badania. Byłam już w ciąży 2 miesiące i chyba przyszedł czas dowiedzieć się co we mnie siedzi.
- Stresujesz się ? - Spytała łagodnym głosem moja przyjaciółka, kładąc swoją dłoń na moim kolanie.
- No.... tak. 
- Nie martw się.  - W tej chwili zza drzwi wychyliła się głowa młodej kobiety o blond włosach i z miłym uśmiechem.
- Nazywam się Allie West, a ty pewnie jesteś Annabeth Chase ? Zapraszam do środka - Powiedziała i otworzyła szerzej drzwi. Popatrzyłam w oczy Silenie i wstałam z miejsca wchodząc do gabinetu.


Przeszłam krótkie badania, a na koniec lekarka zaprosiła mnie na USG. Przyznam, że to trochę łaskotało, ale siedziałam spokojnie. Na monitorze widziałam rozwijające się dziecko...moje dziecko.
Kiedy to badanie również się zakończyło, usiadłam czekając na wyniki. Zza filaru wyszła kobieta, trzymając w ręku kilka kartek papieru.
- Jest to dopiero 2 miesiąc i nie da się dokładnie określić płci, ale na razie dziecko rozwija się prawidłowo. - Powiedziała swoim oficjalnym tonem jakby była do tego zaprogramowana, a potem uśmiechnęła się. Wyglądała naprawdę młodo, może na 28 lub 30. Wyszłam z gabinetu uśmiechnięta z gabinetu, ale od razu wiedziałam, że coś się stało. Silena stała z komórką w ręce, co było dziwne, ale musiało się coś naprawdę wydarzyć, że z niej skorzystała.
- Annabeth... wyjeżdżamy. - Powiedziała, a ja wiedziałam, że nie kłamie. Pociągnęła mnie za rękę i razem wybiegłyśmy z przychodni.

                                                                    ***PIPER***
Ostatnio było mi ciężko. Po nocach śniła mi się Artemida . Nie wiem co to miało znaczyć, ale jak na razie nie miałam ochoty wstąpić do łowczyń. Szłam właśnie w stronę areny. To takie dziwne, ale nie dawno wzięłam się ostro za treningi. Jako dziecko Afrodyty musiałam sobie zasłużyć na szacunek, a nie chciałam na niego zapracowywać moją urodą tylko intelektem i zasługami. Trenowałam tak od miesiąca. Za każdym razem z kimś innym, z kimś kto aktualnie miał czas ćwiczyć. Zatopiona w swoich rozmyślaniach, dopiero po chwili zobaczyłam, że jestem praktycznie sama, nie licząc jednego chłopaka. Miał blond włosy i umięśnioną pierś. Razem ze swoim mieczem zgrabnie niczym baletnica ciął i siekał manekiny. Jason - przeleciało mi przez myśl. Miał głębokie, błękitne oczy i uroczą bliznę nad wargą. Stałam tak na niego i gapiłam, kiedy podbiegł do mnie i się uśmiechną. Nogi miałam jak z waty.
-Cześć, Pipes. Masz ochotę poćwiczyć...ze mną? - Na jego twarzy malował się rumieniec.
- Ja...eee...Tak! Z wielką chęcią -Powiedziałam. Syn Jupitera był wyjątkowy. Tylko przy nim się jąkałam. Był też dla mnie zagadką. Cały czas zastanawiałam się czemu został w naszym obozie.
- Piper!
- Eee...Tak ? - Spytałam. Zdałam sobie sprawę, że cały czas patrzę się na jego usta.
- Będziesz walczyć sztyletem, czy...?
- Nie, wolę sztyletem.
- Jesteś pewna ? To nie będzie zbyt wyrównana walka.
- Dam radę.
- Ale jesteś uparta. - Powiedział i pociągnął mnie za rękę.


Wracałam z treningu, myśląc, że jego twarz była tak blisko mojej, że jego ręce mnie dotykały, kiedy usłyszałam szelest i z drzew wyszła piękna kobieta.
- A-afrodyta ? - Spytałam.
- Piper McLean, nie mamy zbyt dużo czasu, musisz mi obiecać, że cokolwiek ci powiem, zrobisz to! - Powiedziała bardzo oficjalnym tonem, którego nigdy u niej nie słyszałam.
- Ale...
- Piper! 
- Obiecuję! - Krzyknęłam, ale ona...zniknęła! Usłyszałam tylko szept niesiony przez letni wiatr 7 strzał Artemis... Strzały? Siedem ? Artemida?
Co to wszystko znaczy - Pisnęłam, już zagubiona.
___________________________________________________________
Wiem, że rozdział króciutki, ale mam nadzieję, że się podoba ;)
Mroczna

wtorek, 19 listopada 2013

Notka

Cześć Demigods :3 moja przyjaciółka zaczęła pisać bloga :) Jest dopiero 1 rozdział, ale osobiście czytałam jej kilka prac :) I uważam, że bd jedną z lepszych bloggerek ;) Blog jest o Percym i Harrym Potterze ;P hogwartsdemigod.blogspot.com Naprawdę polecam.
A żeby to uczcić :D dodaje najnowszy i chyba najlepszy z artów Pani V. xd 
PERCYBETH POWRACA !!
Mroczna

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 16

Ten rozdział dedykuję Karolinie, Martynie,Natalii,Merr, Lucy i Dżerrce, czyli osobom, które naprawdę mnie wspierały mimo własnych problemów. 
 __________________________________________________________________                                                              
                                                          ***ANNABETH***
Siedziałam  sama w domku czytając magazyny przeznaczone dla przyszłych matek. Już od 2 miesięcy nosiłam w swoim łonie dziecko. Myślałam tak, aż do pokoju wpadł Percy. Odwróciłam się, żeby go przytulić, ale dopiero teraz zauważyłam, że jest wściekły. Po jego twarzy płynął potok łez, głęboko oddychał i ściskał pięści, z których wystawała mała karteczka. Karteczka. Liścik. Gavin!.
-
Annabeth ? Dlaczego ?! - Powiedział wyciągając mi przed twarz liścik od mojego przyjaciela.
- Ja....Nie wiem...Co ty robisz?
- Pakuję się. Muszę sobie wiele rzeczy przemyśleć, zastanowić się. - Odpowiedział.
- Ale Percy! Przemyśleć ? Kocham cię! - Krzyknęłam i spróbowałam go objąć od tyłu, ale on mnie odepchnął co naprawdę zabolało.
- Kochasz mnie ? Jak mam ci ufać, po tym co mi zrobiłaś ? - Popatrzył mi z wyrzutem w oczy i jakby nigdy nic wyszedł z domku z małym plecaczkiem.
Nie płakałam. Nie wiem czemu, ale nie chciałam. Myślałam tylko co będzie ze ślubem i dzieckiem...
Poszłam do łazienki i oparłam się dłońmi o umywalkę, patrząc na swoje odbicie w lustrze. 
- Och, moja droga, nie martw się na zapas. - Usłyszałam za sobą głos bogini piękności.
- Jak się mam nie martwić? Mój narzeczony mnie praktycznie zostawił, a dla ciebie to nic takiego? - Spytałam pustym głosem.
- Na miłość, warto czekać. Nawet do końca świata. - Odpowiedziała i rozpłynęła się.

                                                                    ***PERCY***
W połowie drogi stanąłem i nie wiedziałem co robić. Zagwizdałem i po chwili za drzew wyleciał majestatyczny czarny koń z wielkimi równie ciemnymi skrzydłami.
- Cześć, Szefie! Czy... ? - Usłyszałem jego głos w mojej głowie.
- Mroczny, nie teraz. Kierunek - wodospad! - Odpowiedziałem. Widocznie mój towarzysz usłuchał, bo nie dostałem odpowiedzi tylko od razu wzbiliśmy się w niebo. Nad wodospad leciało się w odwrotnie, niż na w na naszą polane. Miejsce to było otoczone gęsto rosnącymi drzewami iglastymi, a przed grotą spadał mały wodospad. Kiedy wylądowaliśmy, Mroczny usłużnie się pożegnał, pytając czy nie trzeba mi niczego więcej i odleciał. Siedziałem tak myśląc o tym wszystkim. Kiedyś musi przyjść czas na pierwszy upadek, ale upadamy, żeby wstać silniejszymi.
- Percy? Naprawdę chcesz żeby to się tak skończyło? - Spytał, mnie żeński głos. Afrodyt. Nie byłem zaskoczony jej wizytą, ponieważ bogini lubi się mieszać, aż za bardzo w moje życie. Obróciłem się i zobaczyłem Annabeth. Wiedziałem, że to tylko iluzja, ale i tak moje serce zabiło szybciej.
- Skończy się tak jak powinno. Annabeth, mnie zdradziła! Jak mam do niej wrócić? - Spytałem
- Może ona tego nie chciała ?
- Nie chciała ? 
- Nie chciała! Uwierz, wiem co ta dziewczyna teraz przeżywa, a naprawdę na to nie zasługuję. Zastanów się Perseuszu, czy będziesz jedną z tych świń, którzy trochę się pobawią i odchodzą czy prawdziwym mężczyzną ? - Powiedziała i rozmyła się.

Przesiedziałem w samotności 2 dni. Zapadłem w trans. Słyszałem w oddali krzyki moich przyjaciół, którzy mnie szukają, ale ja poszukiwałem w mojej głowie znaczenia słów jakie usłyszałem od nieśmiertelnej. Nie dopuszczałem do siebie tego 1 imienia, ale chyba przyszedł by stać się ''Prawdziwym Mężczyzną''. Annabeth. Poczułem się jakbym dostał w brzuch od samego Zeusa.
Jakim byłem idiotą! Wziąłem plecak i pędem pobiegłem w dół. Biegłem dość długo, ale opłacało się. Zawahałem się przed wejściem do domku, ale raz się żyję... No dobra, w moim przypadku 2.
Siedziała na łóżku, a obok niej zobaczyłem Piper. Dziewczyna ubrała się w stare sprane shorty i sprany obozowy podkoszulek. Kiedy mnie zobaczyła, szepnęła coś do mojej narzeczonej i wyszła puszczając do mnie oczko i uśmiechając się, co naprawdę dodało mi pewności siebie.
- Przepraszam. - Ledwo wypowiedziałem to słowo, kiedy Annabeth rzuciła się na mnie przytulając mnie.
- Chcesz go udusić? Posejdon, nie lada by się zdenerwował gdyby się o tym dowiedział, a poza tym Percy jesteś potrzebny. Pakuj się... Zobaczysz się z tatusiem. - Powiedziała córka Zeusa, opierając się o ścianę... 

__________________________________________
Wiem, krótkiiii, ale zbytnio nie mogłam się rozpisać :c
Pozdrowionka ;***
Mroczna
                                 

środa, 6 listopada 2013

Niespodzianka

Tak na przeprosiny dodałam trochę muzyki na bloga :)
Rozdział pojawi się w ten weekend.
Mam nadzieję, że nie będzie wam się nudzić przy czytaniu :)
No i chcę uprzejmie poinformować moją kochaną Dżerrkę, że na tej playliście znajdzie coś dla siebie, niestety na samym końcu :C
                                                            LIFE IS BEAUTIFUL!!!!
                                                                      Mroczna

sobota, 2 listopada 2013

Przepraszam

Naprawdę was przepraszam, ale rozdział w tym tygodniu się nie pojawi, ponieważ muszę się ''ogarnąć''. Mam problemy ze sobą i ze szkołą. Robię różne głupie rzeczy..ZMIENIAM SIĘ!, a nie chcę tego. Niestety na gorszę. Zaczęłam się ciąć... Wiem, że to głupie, ale naprawdę nie daję rady.
Słowo Herosa, że rozdział pojawi się w następny weekend.
Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam.
Mroczna