czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 22

No to wesołych świąt! Przepraszam, że tak długo czekaliście, ale było małe zamieszanie, a poza tym moja wena gdzieś uciekła... Miłego czytania ;* aha :) i chciałabym wam podziękować za wasze komentarze. Nawet nie wiecie jak się cieszę kiedy widzę, że ktoś czyta moje bez sensowne opowiadania...
Mroczna
___________________________________________________

                                                                            ***LEO***
Parę nie znajomych zaprowadziłem do Jasona, który aktualnie ich przesłuchiwał. Kiedy ten ciemnoskóry chłopak - Carter, powiedział, że Ziya to jego przyjaciółka tym specyficznym tonem od razu sobie odpuściłem. Nie chciałem zadzierać z tym chłopakiem. Spacerowałem sobie teraz myśląc o przepowiedni...Nie wierzyłem, że uda im się odnaleźć jakieś dawno zagubione śmieci i do tego uratować przyjaciół. Na mojej ręce zamigotały płomyki ognia...Mieliśmy tyle problemów, tyle przygód i nie było czasu nawet pomyśleć głębiej o naszych czynach. Nie łatwiej byłoby wszystko spalić i zbudować od nowa? Czemu tylko herosi mają takie problemy? Kiedyś ktoś mu powiedział, że czasami trzeba wycierpieć swoje, a wtedy szczęście przyjdzie samo, ale czy on nie wycierpiał za wiele?!

                                                                ***PIPER***
Razem z moimi przyjaciółkami biegłyśmy przez las, nasze pegazy zostawiły nas w połowie drogi...donikąd. Nie wiedziałyśmy gdzie szukać przyjaciół, a tym bardziej  gdzie szukać strzał Artemidy. Gałęzie chlastały nas boleśnie w nogi , rozcinając skórę. Z tyło dobiegł mnie krzyk Annabeth. Podbiegłam do blondynki i pomogłam jej wstać, na jej kolanie widać było paskudne rozcięcie. Natalie - córka Hekate stanęła przy mnie i patrząc na nią przypomniałam w czym specjalizuje się jej matka.
- Natalie, tak? Czy umiesz...czy mogłabyś jej pomóc? Jej kontuzja nas opóźnia i...
- Jestem dopiero od niedawna na magicznym szkoleniu i nie potrafię nic oprócz podstawowej magii, ale mogę spróbować ukoić jej ból - to coś jak ambrozja, ale w zaklęciu, dzięki temu będzie mogła bez problemu się poruszać nie czując bólu, ale rana będzie się zasklepiać w ludzkim tępię. Będę używać magii instynktownej pierwszy raz, więc nic nie gwarantuję... -  Spojrzałam na Annabeth, która zagryzła wargi starając się nie rozpłakać.
- Spróbujmy. - Wymamrotała.
Kiedy czarodziejka przykładała rękę do rany mojej przyjaciółki, mój sztylet w pochwie zrobił się gorący. Sięgnęłam po niego ręką, a na jego klindze pojawił się obraz... Jakieś miasto, otaczały je góry, a małe uliczki wiły się labiryntami. Ten krajobraz wydawał mi się znajomy. Tak! To Turyn! Mój ojciec kiedyś nagrywał tam film. Chciał mnie zabrać ze sobą, ale ja nie chciałam ponieważ obraziłam się na niego, że spędza więcej czasu w pracy niż ze mną. Wysłał mi wtedy pocztówkę z Włoch. Miałam wtedy 10 lat? Kiedy tata wrócił i mi opowiadał o tym miejscu, zaczęłam skrycie żałować, że nie pojechałam z nim.  Potem obraz się zmienił i moim oczom ukazali się nasi przyjaciele. Clarisse bez namiętnie waliła  włócznią w ścianę jakiejś komnaty. Chejron leżał bez życia, Silena siedziała w kącie i płakała, a Octavian łaził tam i z powrotem. Była to wielka sala, zdobiona malowidłami. Wizja zniknęła i uświadomiłam sobie, że we Włoszech znajduję się Rzym, a  w takim razie i Turyn.... Popatrzyłam na zdrową już blondynkę i powiedziałam
- Kierunek Włochy.  - Natalie najwyraźniej nie zrozumiała, ale Annabeth skrzywiła się jakby znowu sobie rozcięła kolano.
- Nie mów, że....- W odpowiedzi ponuro pokręciłam głową. Usłyszałyśmy szelest liści, a potem w lesie zapanowała dziwna cisza....
Natalie podała rękę Ann i jej osoba zaczęła jaśnieć fioletowym blaskiem, a potem poczułam się jakby uderzyła mnie wielka fala nieświadomości.
- Co ty...? - Dziewczyna odwróciła się z uśmiechem i odpowiedziała.
- Mgła, zaklęcie przeciwdziałające...Magia instynktowa? - Wzruszyła ramionami i obeszła mnie jakby nigdy nic.


                                                                  ***NATALIE***
Był już wieczór kiedy rozbiłyśmy obóz. Podążałyśmy wzdłuż wybrzeża, ponieważ musiałyśmy się dostać do pałacu Posejdona po jakieś perły, które nam pomogą nam się przedostać do Włoch... Powoli ciepłe, letnie dni zmieniały się w jesienną, deszczową pogodę. Annabeth - córka Ateny, drżała pod kocem z zimna i głodu, a Piper obwiniała się za to, że nie wzięła swojego Rogu Obfitości. Oczywiście mogłabym go ''wyczarować'' z obozu, ale moja magiczna aura za bardzo by na tym nie skorzystała. Właśnie zbierałam drewno na ognisko i żałowałam, że nie ma tu tego Leona, który jest pierwszy do zapalania czegoś lub kogokolwiek. Jako jedyna  w tym momencie wyczułam drgania magicznej bariery stworzonej z Mgły. Obróciłam się i na przeciw mnie z dziesięć metrów dalej stał ptak...nie, nie ptak! Ale było wielkie! Jego tylne partie ciała były lwie,a głowa przypominała głowę złotego orła, który jest jednym z symboli rzymskiego obozu. Na północ ode mnie usłyszałam odgłosy wilków. Zza drzew wyłoniła się grupa dziewczyn, które były ubrane na białe, srebrzyste kolory. Na ich czele stała dziewczyna o czarnych, krótkich włosach - Thalia, o której nie mniej słyszałam niż o samych łowczyniach. Z szeregu wyłoniła się dziewczyna o ciemnych długich brązowych włosach, mogla być ode mnie o rok młodsza, ale z tymi dziewczynami nic nie wiadomo. Była też wyższa, miała oliwkową cerę i oczy, które kolorem przypominały las - dosłownie. Mieszanka zieleni, brązu i złota. Zdjęła łuk z ramion i wzięła strzałę do ręki. Akurat w tym momencie potworów zaczęły się mnożyć i było ich z piętnaście. Łowczyni nie słuchając protestów swoich przyjaciółek zaczęła ostrzał. To było niesamowite! Kiedy wypuszczała strzałę, zmieniała się w cień! Pojawiała się w innej postaci i sztyletem zabijała innego. Raz widziałam ją pod postacią wilka, raz człowieka, a nawet orła! Wszystko to trwało kilka sekund, a ja cały czas stałam z otwartymi ustami i gapiłam się na nią. Jej towarzyszki stały i przyglądały się temu bez namiętnie. Ta dziewczyna wyraźnie z nich była najmłodsza. Dla nich zachowywała się dziecinnie popisując się, ale niezaprzeczalnie miała czym. Potem brunetka do mnie podeszła i uśmiechnęła się. Jej twarz wyrażała radość ze swojego wyczynu, ale oczy były smutne, zapadnięte, takie...martwe. Klepnęła mnie w ramię i roześmiała się.
- Co tak stoisz? Choć! - Nie wątpliwie była osobą bardzo śmiałą i towarzyską, co nie współgrało z moją naturą samotnika, ale wiedziałam, że ją polubię.
___________________________________________________
Nooo.....mam nadzieję, że rozdział się podobał :) Przepraszam, że rozdział taki krótki :(
Czekam na komcie ;3 i życzę wam WESOŁYCH ŚWIĄT :*
Mroczna


wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 21


Chciałabym przekazać wszystkim, że przez panią N. kolejny rozdział pojawi się po następnym weekendzie. Moja wena musi się ''poszerzyć'' w czasie. Mam nadzieję, że będzie się wam miło czytało.
Mroczna
___________________________________________

                                                                    ***NATALIE***
Mieliśmy mieć grupową naradę, na której dowodzić miał wysoki, mocno zbudowany blondyn. Widać było, że wyraźnie klei się do Piper, ale nie miałam zamiaru jej tego uświadamiać.  Zebranie miało dotyczyć tajemniczego zniknięcia 3 osób z obozu, w tym naszego opiekuna. Obok Jasona, stał ten sam chłopak, który przybiegł, by nas poinformować o zaistniałej sytuacji, Valdez. Jego ręce nerwowo stukały o blat stołu, w okół, którego się zebraliśmy. Było nas nie wiele, ponieważ Chris, chłopak Clarisse, nie pozwolił wejść wszystkim. Stanął przy drzwiach i ukrył twarz w rękach.
- Zacznijmy od tego, że od dzisiejszego ranka, nikt ich nie widział... - Nie dokończył, bo przerwał mu chłopak, o kasztanowych włosach. Obok niego stał najwyraźniej jego brat bliźniak.
- Może po prostu się schowali, bo chcieli z nas pożartować?
- Ty jej w ogóle nie znasz! - Krzyknął zrozpaczony Chris, a chłopak wzruszył ramionami.
- Na pewno się nie schowali, ponieważ mamy to. Być może to jest jakaś wskazówka, ale nikt z nas nie umie jej przeczytać. - Wyciągnął stary zwój papieru, który aż świecił grozą. Widniały na nim malutkie rysunki, prawdopodobnie hieroglify. Poczułam chęć dotknięcia pergaminu, kiedy w drzwiach pojawił się ciemno skóry chłopak i wysportowana blondynka.
- Annabeth - Piper podbiegła do dziewczyny i przytuliła się.
- Silene, również porwano. - Powiedział nowo przybyły, ochrypłym głosem.
- Mogę to zobaczyć ? - Spytał Leo i wziął  zwój w ręce. Nagle z jego palców wystrzelił ogień, zwój zaczął płonąć, a syn boga ognia nie mógł się go pozbyć. Nie czekałam na dalszy rozwój sprawy, tylko podbiegłam do niego i pchnęłam go na ścianę, tym samym wyrywając mu z ręki papirus.
- Ej! A to za co ?! - Krzyknął, ale ja zbyłam go kopniakiem. Poczułam strach dotykając tego kawałka papieru. On był z innego świata, potem zamiast hieroglifów pojawiły się greckie litery, które bez problemu odczytałam.
- Tu jest napisane, że musimy im coś oddać...coś co zostało, dawno zabrane. Wtedy zapobiegniemy wojnie, wojnie bogów ? - Piper i Annabeth jednocześnie zaczerpnęły głęboko powietrze.
- Przepowiednia. - Szepnęła blondi.
- Co? Jaka do cholery przepowiednia?! Moja dziewczyna zaginęła! Chcę ją odnaleźć! - Krzyknął syn Hermesa.
Dziewczyny na przemian opowiadały co się wydarzyło. Dowiedzieliśmy się, że mamy raptem 3 dni na ocalenie świata, inaczej bogowie pozabijają nas i przy okazji siebie. Przyznam, że się przestraszyłam, ale na innych wyraźnie nic nie zrobiła wiadomość o końcu świata. Oni nie rozumieli, że wszystko się skończy? Dopiero teraz zrozumiałam, że mój ojciec zginął tylko dlatego, żebym bezpiecznie dostała się tutaj, ale jego śmierć pójdzie na marne, jeżeli... Miałam ochotę kogoś porządnie kopnąć, zadźgać moimi nożyczkami lub zmienić w żabę!
- Czyli szykuje się misja ? - Spytał grupowy mojego domku.
- Niestety. Chejron, przed swoim zaginięciem wyznaczył mi misję, ale ... jeżeli Annabeth też słyszała tą przepowiednie, to..
- Jadę z tobą. - Odrzekła bez wahania, przyjaciółka Piper.
- Ja też! - Odrzekłam hardo. Wszyscy zaczęli się na mnie gapić, jakbym zwariowała.
- Jesteś tutaj jeden dzień, a już chcesz wyruszać na misję? - Jason, próbował ukryć rozbawienie.
- Tak.. bo...
- Bo ?
- Eeeee...Bo porwali Octaviana. - Z tyłu pomieszczenia Annabeth prychnęła rozbawiona. Jason popatrzył na mnie z politowaniem, ale wzruszył ramionami.
- Ktoś ma coś przeciwko?

                                                                   ***LEO***
Dziewczyny wyruszyły od razu po naradzie. Właśnie spacerowałem sobie po wzgórzu gdzie rosła sosna Thalii, na której wisiało złote runo. Smok, który go pilnował cholernie szybko rósł. Nagle przede mną otworzył się wir piasku. Schowałem się szybko za skałą wystającą z ziemi. Z portalu wyszła dziewczyna. Miała skórę w kolorze kawy z mlekiem, czarne włosy do ramion, bursztynowe oczy i beżową tunikę. Oczy miała obwiedzione jakąś ciemną mazią, a w ręce jakąś laskę. Była bardzo ładna, mogła mieć 16/15 lat. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany, patrząc jak rozgląda się niespokojnie po obozie, kiedy obok niej pojawił się 2 piaskowy wir i z niego wyszedł ciemno skóry chłopak. W lnianych ciuchach i jakimiś dwoma patykami zza pasem.
- Wszystko będzie dobrze, Ziya. - Powiedział i złapał ją za rękę. Dziewczyna wzdrygnęła się pod jego dotykiem.
- No....
- Aż taki straszny jestem? - Spytał i roześmiał się. Dziewczyna również zaśmiała się i przyciągnęła chłopaka do siebie i całując go namiętnie w usta. Chłopak oderwał się od dziewczyny i szepnął coś dziewczynie na ucho, po czym Ziya zarumieniła się i położyła mu dłoń na policzku. Postanowiłem to przerwać. Byłem pewny, że tym razem sztuczka, którą zastosowałem przy przygodzie z Echo i Narcyzem, nie zadziała na tą laskę, więc przygładziłem tylko włosy i wyszedłem z ukrycia.
- Eeee....Cześć, nie chcę wam przeszkadzać, ale...Mam na imię Leo.
- Och.. Ja...Ja jestem Carter, a to jest Ziya...yyy...moja przyjaciółka....
_______________________________________________________
Bohaterowie, których spotkaliście się na końcu pochodzą z innej serii książek
wydanych przez Ricka Riordana pt. Kroniki Rodu Kane.
Wiem, że rozdział, krótki, ale mam nadzieję, że się podobał.
Mroczna