niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 17

                                                                 ***PERCY***
- Chyba wszystko spakowane, nie ? - mruknąłem sam do siebie. Około godziny temu pożegnałem się z Annabeth, ponieważ ta jechała na wizytę do przychodni ginekologicznej. Żałowałem, że nie będzie mnie w tym tak ważnym momencie dla niej. Siedziałem nad jeziorem przeglądając swój ekwipunek, za jakieś 20 minut miał pojawić się mój transport do pałacu mojego ojca. Ponoć mają poważne problemy i potrzebują każdej pomocy. Wszystko zaczęło robić się podejrzane. Zauważyłem jakieś 50 m ode mnie, jakiś szybko poruszający się kształt, który podążał w moją stronę. Usłyszałem radosne rżenie.
- Tęczuś! - krzyknąłem. Mój stary przyjaciel z pewnością został przysłany przez Posejdona. Przeżyłem z nim naprawdę dużo przygód i nie raz ratował nas z opresji. Swoje wyjątkowe imię zawdzięcza Tysonowi. Kiedy wierzchowiec się zbliżył wsiadłem na jego grzbiet i z kieszeni kurtki wygrzebałem 2 kostki cukru.
- Masz malutki - powiedziałem i rzuciłem mu na zachętę. Wierny wierzchowiec popędził w stronę ujścia jeziora, a ja myślałem co mnie czeka w pałacu Boga Mórz.

                                                               ***ANNABETH***
Razem z Sileną czekałyśmy w poczekalni u ginekologa. Bardzo się stresowałam. Przed wyjazdem Percego zdecydowaliśmy się na badania. Byłam już w ciąży 2 miesiące i chyba przyszedł czas dowiedzieć się co we mnie siedzi.
- Stresujesz się ? - Spytała łagodnym głosem moja przyjaciółka, kładąc swoją dłoń na moim kolanie.
- No.... tak. 
- Nie martw się.  - W tej chwili zza drzwi wychyliła się głowa młodej kobiety o blond włosach i z miłym uśmiechem.
- Nazywam się Allie West, a ty pewnie jesteś Annabeth Chase ? Zapraszam do środka - Powiedziała i otworzyła szerzej drzwi. Popatrzyłam w oczy Silenie i wstałam z miejsca wchodząc do gabinetu.


Przeszłam krótkie badania, a na koniec lekarka zaprosiła mnie na USG. Przyznam, że to trochę łaskotało, ale siedziałam spokojnie. Na monitorze widziałam rozwijające się dziecko...moje dziecko.
Kiedy to badanie również się zakończyło, usiadłam czekając na wyniki. Zza filaru wyszła kobieta, trzymając w ręku kilka kartek papieru.
- Jest to dopiero 2 miesiąc i nie da się dokładnie określić płci, ale na razie dziecko rozwija się prawidłowo. - Powiedziała swoim oficjalnym tonem jakby była do tego zaprogramowana, a potem uśmiechnęła się. Wyglądała naprawdę młodo, może na 28 lub 30. Wyszłam z gabinetu uśmiechnięta z gabinetu, ale od razu wiedziałam, że coś się stało. Silena stała z komórką w ręce, co było dziwne, ale musiało się coś naprawdę wydarzyć, że z niej skorzystała.
- Annabeth... wyjeżdżamy. - Powiedziała, a ja wiedziałam, że nie kłamie. Pociągnęła mnie za rękę i razem wybiegłyśmy z przychodni.

                                                                    ***PIPER***
Ostatnio było mi ciężko. Po nocach śniła mi się Artemida . Nie wiem co to miało znaczyć, ale jak na razie nie miałam ochoty wstąpić do łowczyń. Szłam właśnie w stronę areny. To takie dziwne, ale nie dawno wzięłam się ostro za treningi. Jako dziecko Afrodyty musiałam sobie zasłużyć na szacunek, a nie chciałam na niego zapracowywać moją urodą tylko intelektem i zasługami. Trenowałam tak od miesiąca. Za każdym razem z kimś innym, z kimś kto aktualnie miał czas ćwiczyć. Zatopiona w swoich rozmyślaniach, dopiero po chwili zobaczyłam, że jestem praktycznie sama, nie licząc jednego chłopaka. Miał blond włosy i umięśnioną pierś. Razem ze swoim mieczem zgrabnie niczym baletnica ciął i siekał manekiny. Jason - przeleciało mi przez myśl. Miał głębokie, błękitne oczy i uroczą bliznę nad wargą. Stałam tak na niego i gapiłam, kiedy podbiegł do mnie i się uśmiechną. Nogi miałam jak z waty.
-Cześć, Pipes. Masz ochotę poćwiczyć...ze mną? - Na jego twarzy malował się rumieniec.
- Ja...eee...Tak! Z wielką chęcią -Powiedziałam. Syn Jupitera był wyjątkowy. Tylko przy nim się jąkałam. Był też dla mnie zagadką. Cały czas zastanawiałam się czemu został w naszym obozie.
- Piper!
- Eee...Tak ? - Spytałam. Zdałam sobie sprawę, że cały czas patrzę się na jego usta.
- Będziesz walczyć sztyletem, czy...?
- Nie, wolę sztyletem.
- Jesteś pewna ? To nie będzie zbyt wyrównana walka.
- Dam radę.
- Ale jesteś uparta. - Powiedział i pociągnął mnie za rękę.


Wracałam z treningu, myśląc, że jego twarz była tak blisko mojej, że jego ręce mnie dotykały, kiedy usłyszałam szelest i z drzew wyszła piękna kobieta.
- A-afrodyta ? - Spytałam.
- Piper McLean, nie mamy zbyt dużo czasu, musisz mi obiecać, że cokolwiek ci powiem, zrobisz to! - Powiedziała bardzo oficjalnym tonem, którego nigdy u niej nie słyszałam.
- Ale...
- Piper! 
- Obiecuję! - Krzyknęłam, ale ona...zniknęła! Usłyszałam tylko szept niesiony przez letni wiatr 7 strzał Artemis... Strzały? Siedem ? Artemida?
Co to wszystko znaczy - Pisnęłam, już zagubiona.
___________________________________________________________
Wiem, że rozdział króciutki, ale mam nadzieję, że się podoba ;)
Mroczna

3 komentarze:

  1. Super :)
    O co chodzi z tymi strzałami? I z telefonem do Sileny?
    Czekam niecierpliwie na next!!!
    Życzę weny i zapraszam do siebie http://milosna-historia-herosow.blogspot.com/
    Laciata

    OdpowiedzUsuń
  2. fajnie fajnie :) kurde coraz lepiej Maruś <333 !

    OdpowiedzUsuń