środa, 23 października 2013

Rozdział 15

                                                                  ***ANNABETH***
Minęły już 5 dni od powrotu Percego ze świata zmarłych. W tym roku szkolnym żaden z Herosów nie wracał do szkoły by się uczyć. Nastały bardzo trudne czasy i nie wątpliwe nadchodziła kolejna wojna, ale nasz wróg pozostawał anonimowy. Być może Percy coś podejrzewał bo ostatnio chodził z głową w chmurach. Nie myślałam o Gavinie, ale bałam się, że nasza tajemnica może się wydać. Może ktoś to wie i gdyby powiedział by to.....to był by już koniec. Siedzieliśmy nad jeziorem kajakowym oglądając zachód słońca. Szczerzę się cieszyłam z tego, że Percy nie wyjeżdża na żadną misję. Nico siedział ostatnio w podziemiach przez co Thalia cały czas chodziła markotna. Większość herosów, o dziwo była teraz pod opieką boskich rodziców. Syn Posejdona siedział i patrzył się w przejrzystą taflę wody.
- Percy...? Żyjesz? - Spytałam.
- Eee...tak, a co?
- Martwię się o mojego Glonomóżdżka.
- Pójdziemy popływać ?
- Woda, jest lodowata ?! Odbiło ci, czy co ? Poza tym nie wzięłam stroju kąpielowego. Jeżeli koniecznie chcesz, żebym się rozchorowała to poczekaj, pobiegnę po niego, pasuję ?
- Po co czekać ? - Uśmiechnął się szelmowsko i wziął mnie na ręce po czym skoczył razem ze mną do jeziora. Nie wiem czy to dzięki mojemu narzeczonemu, ale woda była naprawdę ciepła. Miałam nadzieję, że Percy mnie pocałuję. Każdy jego dotyk wprawiał mnie w podniecenie. Był dla mnie, jak to pięknie Edward Cullen określił w pewniej książce ''Moją własną odmianą heroiny'' i za każdym razem pragnęłam więcej. Wytworzył powietrzny bąbel wokół naszych ciał i zbliżył się do mnie. Puls mi przyśpieszył i delikatnie zakręciło mi się w głowie. Od czasu kiedy zostaliśmy parą, nigdy to się nie objawiało. Chociaż świadomość, że od 5 dni się nie całowaliśmy podsycała moje pragnienie. Przez te 5 feralnych dni mój narzeczony był pod uważną obserwacją Chejrona. Jego usta były teraz centymetry od moich.
Zamknęłam oczy i czekałam. Moje ręce znalazły jego. W końcu nasze usta się złączyły. Jego wygląd odrobinę się zmienił, ale w środku był w ciąż ten sam Percy. Nasz bąbel był dość duży by nas pomieścić i zostawić nam jeszcze trochę miejsca. Zaczęłam drżeć w jego ramionach, więc przyciągnęłam go bliżej siebie. Powoli nasz pocałunek stawał się coraz ponętniejszy. Potem syn Posejdona zjechał rękami do moich bioder, a ustami zszedł do szyi. Przeszliśmy z pozycji stojącej do leżącej. Widziałam przepływające obok nas hipokampy i inne stworzenia morskie, więc delikatnie się krępowałam, ale ogólnie bardzo się cieszyłam. Poczułam, że unosimy się do góry.
- Percy, co ty do cholery robisz ? - Ten kretyn chciał zepsuć tak wspaniały moment!
- Nie tutaj...- Powiedział tyłem odwrócony tyłem do mnie, ale wiedziałam, że ma ochotę na to co ja. Kiedy wypłynęliśmy na powierzchnię jakby nigdy nic przespacerowaliśmy się do naszego domku. Po drodze spotkaliśmy kilku znajomych obozowiczów, z którymi zamieniliśmy słówko. Stanęliśmy przed naszym domkiem. Mojego chłopaka nie było tu od czasu kiedy wyjechaliśmy do domu. Westchnął z zachwytem i poprowadził mnie do środka. Kiedy już nikt nie mógł nas dojrzeć, znowu zaczęliśmy się całować i położyliśmy się na łóżku. Przez chwilę leżeliśmy obściskując się, a potem przeszliśmy do pozycji siedzącej.
- Tęskniłam za tobą. - Powiedziałam rozpinając mu koszulę drżącymi rękami.
- Ja też, Annabeth. Nie wiesz jak bardzo. - Odpowiedział schodząc pocałunkami w dół.
Kiedy obydwoje byliśmy nadzy, Percy zawisł nade mną opierając swoje czoło o moje. Pogładziłam jego ciemne włosy i znowu zaczęliśmy się całować. W końcu nasze ciała się złączyły. Leżeliśmy teraz w swoich objęciach i śmiałam się z żartów syna Posejdona. Prawdopodobnie właśnie w obozie wszyscy teraz siedzieli na ognisku.
- Percy?
- Tak, kochanie? - Spodobało mi się jak wymówił ostatnie słowo.
- Zgłodniałam. - Powiedziałam, krzywiąc się. Akurat w takiej chwili!
- To co, idziemy na ognisko?
- Taak. Poczekaj pójdę się ubrać, okey ?
- Nie ma sprawy. -Powiedział i złapał mnie w pasie dając mi buziaka. Ostatnio na obozie było dość chłodno, więc ubrałam sweter i rurki.
Kiedy wyszłam, Percy siedział już ubrany czekając na mnie.
- Gotowy ?
- To ja powinienem cię o to spytać. - Powiedział uśmiechając się.
Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy ścieżką w dół zbocza. Płomienie ognia powoli było widać zza drzew. Musieli się naprawdę dobrze bawić, pomyślałam. Szliśmy raźnym korkiem, więc szybko byliśmy na miejscu. Dionizos zgromi nas tylko wzrokiem, ale nic nie powiedział. Wszyscy śpiewali piosenkę Morska Bryza – ulubiona piosenka Percego. Opowiadała ona o wielkich tajemnicach, które skrywa morze i o jego pięknie. Usiedliśmy razem . Pamiętam, że przy każdym ognisku od czasu mojego porwania, marzyłam by Percy chociaż raz usiadł obok mnie, ale on cały czas siadał obok chłopaków. Silena mnie wtedy pocieszała i mówiła, że jemu na mnie zależy,... że to widać. Nie myliła się. Kiedy przeszliśmy do bardziej smętnej, romantycznej piosenki Chaty wśród drzew, Beckendorf wziął córkę Afrodyty za rękę i przyprowadził ją na dam środek placu. Wszyscy wstrzymali oddech i patrzyli jak syn Hefajstosa klęka na jedno kolano.
- ...Sileno, wyjdziesz za mnie ? - Spytał. Dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła na pierścionek, a po jej policzkach pociekły łzy.
- TAK! - Pisnęła i rzuciła się w ramiona ukochanemu. Płomienie wzniosły się jeszcze wyżej kiedy wszyscy zaczęli bić brawa i gwizdać. Zazdrościłam Silenie oświadczyn. Były...bardziej romantyczne. Chociaż uważam, że Percy miał wzgląd na to, że więcej możemy się nie zobaczyć.
Przytuliłam się do Percego a on zaczął mnie z zapamiętaniem całować. Kiedy Charles wrócił na miejsce z roztrzęsioną ze szczęścia Sileną, wszyscy zwrócili wzrok na nas i zaczęli gwizdać.
- Oświadcz się jej, chłopie! - Ktoś krzykną.
- On się już to zrobił, ośle! - Powiedziała zniecierpliwiona Thalia, wchodząc na plac.
Wszyscy zaczęli bić brawa, moja przyjaciółka podeszła do centaura i Dionizosa mówiąc im coś tak cicho, że nikt by ich nie usłyszał. Co oni znowu knuli ?
                                                                   ***THALIA***
- Nie możecie lekceważyć bogów ! - Syknęłam aby nikt poza moimi rozmówcami mnie nie usłyszał.
- Moja droga... Po pierwsze przypominam ci, że ja też jestem bogiem. Po drugie, nikt tu nie lekceważy bogów, po prostu stwierdziliśmy razem z Chejronem, że twój przyjaciel nie jest jeszcze gotowy. - Odpowiedział Dionizos patrząc na mnie uprzejmie ale wyniośle jak na głupiutkie małe dziecko. Nie znosiłam takiego traktowania. Ostatnio miewałam humory, ale to tylko dlatego, że Nico mnie zostawił w tym miejscu. ''Będziesz tu bezpieczna''-zastanawiam się teraz dlaczego to powiedział.
- Niech będzie, ale kiedy chcecie go o tym powiadomić ?
- Dajmy mu jakiś tydzień. - Odezwał się centaur.
- Tydzień ?! Przez tydzień może ich już tam nie być !
- Wychodzili z gorszych sytuacji. - Powiedział uspakajającym tonem Dionizos.
- Tak ?! Setki potworów głębinowych, stare duchy wodne i tytan na głowie ?!
- Thalio, jeżeli koniecznie chcesz tak dyskutować, może pójdziemy do Wielkiego Domu ? Prychnęłam i odmaszerowałam w stronę domku Zeusa. Postanowiłam wykonać iryfon do mojego chłopaka. Strasznie się o niego martwiłam. Jak zwykle na środku stał kamienny posąg mojego ojca. Jason siedział nadal na ognisku. Obiecałam, że nic nie powiem Piper, ale po prostu żal było patrzeć jak dziewczyna patrzy na niego łakomym wzrokiem, a ten idiota nie chcę jej wyznać co czuję. Faceci.... Wygrzebałam z plecaka woreczek ze złotymi drachmami.
- O bogini Iris, przyjmij moją ofiarę i pokaż mi Nico Di Angelo. - Powiedziałam, rzucając monetę w wodną mgiełkę. Obraz się nie pokazywał.
- Czas odwiedzić mojego wuja. - Szepnęłam sama do siebie zaczynając pakować swoje rzeczy do plecaka.

                                                                          ***PERCY***
Minął równo tydzień od oświadczyn Charlesa Beckendorfa i naszego ogniska. Właśnie odbywał się trening szermierczy. Dzieci Afrodyty jak zwykle siedziały na trybunach i przypatrywały się nam. Kilka dziewczyn usadowiły się niedaleko mnie i wbijały we mnie łapczywie wzrok, co mnie wnerwiało. Po 20 minutach zdjąłem koszulkę co spotkało się z westchnieniami zachwytu od strony córek bogini miłości. Ćwiczyłem przez 2 godziny. Kiedy stwierdziłem, że na dzisiaj koniec, poszedłem w stronę boiska do siatkówki. Lubiłem patrzeć jak dzieci Apollina dają łomot tym od Demeter. Obróciłem się. Za mną nieśpiesznym krokiem podążała Drew – była grupowa domku Afrodyty. Nie zważając na nią usiadłem na ławce przy brzegu jeziora, tak by za mną zachodziło słońce a przede mną rozgrywał się ostry mecz siatkówki. Niespodziewanie obok mnie usiadła Drew i wyciągnęła małą karteczkę... Wstrzymałem oddech.

                                                                             ***DREW***
Kiedy usiadłam obok Percego i wyciągnęłam liścik od Gavina, zaczęłam myśleć jak można skrzywdzić takie słodkie ciasteczko jak on ?! Nie była jego warta, a teraz syn Posejdona będzie potrzebował kogoś kto opatrzy jego złamane serduszko...mnie.
- Percy... Ta kartka...jest od chłopaka Annabeth. No bo... Kiedy cię nie było... Ona umawiała się...z innym. - Powiedziałam zagryzając wargę dla lepszego efektu.
- Co ty do jasnej cholery...! - Nie dokończył bo wcisnęłam mu do ręki liścik.
- Widzisz ? - Spytałam.
- Skąd mam pewność, że liścik jest do Annabeth i czy w ogóle go nie podrobiłaś ?
- Mogę to udowodnić !
- To na co czekasz ?
- ''Przysięgam na rzekę Styks, że ten liścik nie został podrobiony i jest zaadresowany do Annabeth Chase, córki Ateny – bogini mądrości.'' - Powiedziałam. Usłyszeliśmy głos pioruna, a ja cały czas stałam na nogach. Popatrzyłam Percemu w oczy i zobaczyłam w nich strach.
- Pokaż mi to ! - Syknął.

                                                                              ***PERCY***
Nie! Nie! NIE! Drżącymi rękami wziąłem liścik i przeczytałem. Dziękuję za wspaniałą noc. Kocham cię! Twój Gavin. Gavin ? Kojarzę to imię. To przypadkiem nie chłopak od Demeter, który w środę za karę sprzątał stajnie ? Spojrzałem w oczy Drew i po raz pierwszy w życiu powiedziałem do niej :
- Dziękuję. - Wyszeptałem. Kiedy przebiegała przez boisko klepnęła jednego chłopaka w ramię i powiedziała coś do niego. Po chwili ten sam blondyn podążał w moją stronę z pewnym siebie uśmieszkiem, który miałem zamiar rozmazać mu po twarzy.
- Ty jesteś, Gavin ? - Spytałem przez zęby.
- We własnej osobie. - Powiedział ochoczo.
- To powiedz mi w takim razie co to jest do jasnej ciasnej ?! - Krzyknąłem wcisjkając mu jego miłosny liścik do mojej dziewczyny.
- To..to to, jest list. - Powiedział i zauważyłem w jego oczach strach. Sprawiło mi to ogromną satysfakcję.
- A możesz mi łaskawie, powiedzieć do kogo...?! - Krzyknąłem.
- Skąd go masz ? - Wyjąkał.
- Nie twoja sprawa! Gadaj!
- Ja...przepraszam... - W tym momencie nie wytrzymałem, i woda z jeziora chlusnęła z całą siłą prosto na niego. Gracze powoli zaczęli się odwracać i krzyczeć, a ja z satysfakcją patrzyłem jak chłopak leży nieprzytomny i mokry na ziemi. Nie mogłem się powstrzymać i kopnąłem go prosto w żebra. Ja taki nie jestem! - mówił mi głosik w mojej głowie, ale nienawiść i gniew przysłoniły wszystko. Jeszcze nie skończyłem, pomyślałem i pobiegłem do Annabeth ze łzami gniewu w oczach i zadając sobie cały czas to same pytanie: Dlaczego...?!



 




_______________________________________Rozdział krótki i może odrobinę nudny :c
Chcę się trochę pobawić Percym i Annabeth
Ale przysięgam na rzekę Styks, że w końcu bd razem :) 
Mroczna




niedziela, 20 października 2013

Rozdział 14

                                                                       ***PERCY***
Bałem się śmierci. Tak jak każdy. Ale najdziwniejsze było to, że byłem hmmm...tak jakby uwięziony we własnym ciele. Moja dusza z niej nie uleciała. Może stanie się to dopiero kiedy spalą mój całun? Czułem usta i dłonie Annabeth na moim ciele. Chciałem ją przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze, ale nie mogłem tego zrobić. Słyszałem rozmowy. Nic nie mogłem, mogłem tylko myśleć. Nie odczuwałem praktycznie emocji. Przelatywało mi życie przed oczami i z każdą sceną powoli je zapominałem. Kurczowo łapałem się jednego wspomnienia Annabeth. Jej ust, włosów, figury, dotyku, pocałunków i głosu.


                                                                  ***ANNABETH***

Minęły 2 tygodnie od pogrzebu, na którym zagościł Tyson, Sally, Paul i wszyscy inni przyjaciele. Teraz siedziałam w łóżku jak co dzień i wylewałam łzy nad zdjęciem mojego chłopaka. Nie spaliliśmy jego ciała, tylko wydaliśmy je morzu. Jak powiedział Chejron ''To co z morza wychodzi do morza powraca''. Każdego dnia ktoś do mnie przychodził i mnie pocieszał, ale chyba nic nie mogło przełamać cierpienia. Usłyszałam ciche pukanie. - Proszę. - Powiedziałam.  - Eee...Cześć. - Powiedział jakiś chłopak wchodząc do domku. - Jestem Gavin....Syn Demeter. - Miał blond włosy i oczy w kolorze płynnego złota. Uśmiechną się niepewnie. - Przykro mi z powodu Perce'go. Nie znałam go osobiście bo jestem tu od niedawna, ale wiele słyszałem o jego wyczynach. Musiał bardzo cię kochać. - Tak bardzo, ze poświęcił swoje życie. - Wiesz.....Kilka tygodni temu zginął mój ojciec. Chciał mnie uchronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami, ale kiedy zaatakował mnie ogromy pies, a on się na niego rzucił...- Powiedział spuszczając głowę. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że wiem jak to jest. - Kiedy to powiedział, pomyślałam sobie, że chciałbym mieć takiego przyjaciela jak on.

                                                                     ***PERCY***

Z tego co wiem, było już po pogrzebie, a ja cały czas byłem uwięziony. Słyszałem głosy, a mianowicie kłótnię. Byłem pewny, że byłem na Olimpie. Nie pamiętałem nic. Nawet nie wiedziałem jak mam na imię. Jedyną rzecz, którą pamiętałem to imię i uczucie z nim związane. Ktoś cały czas próbował uspokoić chaos na sali. -To mój Syn i uważam, że na to zasługuję! Dzięki niemu Olimp cały czas stoi na nogach! Chłopak poświęcił dla nas zbyt wiele! Proszę! Zagłosujmy!- Krzyczał jakiś męski głos. - Posejdon ma rację! To niesprawiedliwe wobec chłopca! Poza tym, robię to dla swojej córki.- Powiedziała jakaś kobieta.
- Dobrze, już DOBRZE! Nie musimy głosować. Przywrócę chłopakowi życie.....

                                                               ***ANNABETH***
Minął tydzień. Gavin przychodził do mnie codziennie. Przy nim zaczęłam się uśmiechać, a nawet śmiać, chociaż cały czas było mi z tego powodu niedobrze. Percy....co ja mu robię!? Był wieczór i siedzieliśmy razem z moim przyjacielem oglądając film - taki zwykły film przygodowy. W pewnym momencie chłopak zastopował film i popatrzył mi w oczy. -Annabeth..? -  Położył mi rękę na szyi. -Gavin..? co ty robisz? - Ciii...-Powiedział kładąc na moich ustach palec. Jego twarz niebezpiecznie się zbliżyła. Pachniał polami truskawek i herbatą. Potem jego usta złączyły się z moimi. Zaczęłam go pragnąć. Przeszliśmy do pozycji siedzącej. Moje części garderoby leżały na podłodze tak jak jego. - Ja...nie. - Nie dokończyłam, bo w tym momencie nasze ciała się złączyły. Jego dotyk mnie parzył, przypominając mi boleśnie o Percym. Nasze emocje kilkakrotnie sięgały szczytu. Spędziliśmy wspaniałą noc.
Wstałam rano, gdy się obudziłam byłam naga. Obok mnie leżała karteczka z pismem Gavina Kocham cię! Dziękuję za wspaniałą noc. Twój Gavin. Usiadłam i zaczęłam płakać. Co ja zrobiłam!? Czy Percy mi to kiedykolwiek wybaczy! Przecież on nie żyje. Szeptał głos w mojej głowie. Przestań! Skarciłam się.
Stwierdziłam, że muszę to załatwić raz na zawszę. Popędziłam do domku Demeter.
-Gavin?! - Zawołam.
-Tak,Annabeth..?- Spytał
-Chciałam z tobą, porozmawiać....O wczorajszym wieczorze.
-Przepraszam...Wiem, jak musisz się teraz czuć. Nigdy więcej się to nie powtórz.
- Muszę już iść....Do zobaczenia.
to było dziwna i bardzo niezręczna sytuacja. Kiedy wróciłam do domku karteczka od mojego przyjaciela gdzieś zniknęła, ale nie było czasu jej szukać, bo do pokoju wpadła Piper. - Annabeth...Chejron...Wielki....Dom! -Co?! - Choć !? - pisnęła i pociągnęła mnie za sobą.

                                                                      ***PERCY***
Gdzie ja jestem ?! - Spytałem, ale nikt na mnie nie zwracał uwagi, wszyscy się gdzieś krzątali i rozmawiali, a jeszcze inni patrzyli jak na wybryk natury. Potem jakaś dziewczyna wypowiedziała to imię, które siedziało mi w głowie. - Annabeth, no chodź tu wreszcie....

                                                                ***ANNABETH***
Siedział tam taki zdezorientowany, taki jak z tego snu. -Percy..? Popatrzyłam mu w oczy. Przez chwilę miałam wrażenie, że nie będzie mnie pamiętał, ale on rzucił mi się w ramiona i pocałował mnie. Kiedy się odsunęłam od niego, po moich policzkach ciekły łzy. Nie mogłam się powstrzymać i go spoliczkowałam. - Au, a to za co ?! - Ty już dobrze wiesz. - Odpowiedziałam, uśmiechając się przez łzy.
________________________________
Nie chciałam tracić czytelników, więc napisałam jeszcze dzisiaj rozdział :3
Mroczna

sobota, 19 października 2013

Rozdział 13

Mam nadzieję, że was zaskoczę :) Jestem z rozdziału strasznie dumna ;) Dedykuję go wszystkim :)
Mroczna 
_____________________________
                                                                
                                                               ***PERCY***

Za wszystkich stron wyskoczył potwory. Nie dało się uciec. Za sobą usłyszałem krzyk. Odwróciłem się. Moją narzeczoną ciągnęły 2 wielkie wilczury. Pomyślałem o Lykaonie. -Nieee!- Wrzasnąłem i pobiegłem po Annabeth. Dołączyła do mnie Thalia, a osłaniał nas Nico. Usłyszałem za sobą warczenie a potem poczułem tępy ból gdzieś z tyłu głowy. Nie mogłem się utrzymać i przewróciłem się, a potem była ciemność.   

                                                             ***ANNABETH***

Przez pół drogi byłam ciągnięta przez wilki. Wyrywanie tylko pogarszało sprawę, więc się poddałam. Mój ukochany nieprzytomny szedł zakuty w kajdanach ciągnięty po ziemi kalecząc sobie do krwi kolana i łokcie. Ten obraz był tak żałosny, że po moim policzku spłynęła łza. Thalii i Nico udało się uciec. Mieli sprowadzić pomoc. Kiedy posuwaliśmy się dalej, jaskinia wydawała się coraz bardziej ucywilizowanym miejscem. Nie wątpliwie od kilku miesięcy ktoś tu mieszkał, ktoś kto każe sobie dogadzać. Pozostaję jedno pytanie - Co z nami będzie? Zaczynało się robić coraz jaśniej. Nie widziałam skąd pochodzi źródło światłą, ale przypuszczałam, że z jakiejś komnaty. W labiryncie można było znaleźć praktycznie wszystko. Byłam ciekawa jakie jeszcze inne stworzenia, czaiły się w mroku. Jeden z wilków, który szedł na samym czele orszaku zawył przeciągle i zawarczał na swoją watahę i potwory. Weszliśmy do sali, podłoga w ty pomieszczeniu lśniła. Byłą to bardziej mozaika, przedstawiająca księżyc. Sala miała wystrój gotycki. Na samym środku sali stał....Lykaon. Działy się różne dziwne rzeczy. Potwory nie związane z Kronosem powstawały, budziły się siły przerastające nasze pojęcie. Powoli zapadaliśmy się w chaos. Lykaon na pierwszy rzut oka przypominał zwykłego biedaka proszącego o jałmużnę w obdartym ubraniu, a tak naprawdę był czystym wcieleniem zła. Król Wilków - jak siebie nazywał. - Witam w moich hmmm....skromnych progach. - Powiedział głosem przypominającym warczącego wilka, a potem zaśmiał się szyderczo co bardziej zabrzmiało jak krótki szczek. - 2 najpotężniejszych Herosów na całym świecie, dała się złapać bandzie wściekłych kundli?! Mam dzisiaj ogromne szczęście, nieprawdaż?. - Gdzieś z komnaty dobiegło nas ciche skomlenie. - Nie bez powodu was schwytałem, będę miał z tego jako takie.....korzyści. - Stajesz po złej stronie?! Nigdy nie wygracie. Kronos już niepowstanie!  - Och, moja droga. Jak ty mało wiesz. Chodzi o kogoś potężniejszego. Kogoś kto was zniszczy, ale potrzebuję czasu. -A-a-annabeth..? - Spytał ktoś z tyłu. Obróciłam się, Percy był już przytomny i klęczał patrząc na swoje poranione ciało. -Percy! - Pisnęłam, chcąc do niego podbiec, ale jeden z potworów zagrodził mi drogę. Cyklop. Teraz żałowałam, że nie ma z nami Tysona. - Panie, Jackson jak miło pana widzieć. Jak się czuje pańska matka?- Mój chłopak nie odpowiedział, tylko wstał na nogi i zmierzył wyzywającym spojrzeniem wilkołaka. Czasami zazdrościłam mu odwagi. - Gdzie jest mój ojciec!? - Panno Chase, proszę się nie denerwować. Twój ojciec siedzi sobie bezpiecznie w San Francisco. To była jak to pani Grace pięknie wyraziła ''pułapka''.  Wiedzieliśmy, że pod taką presją nie będziecie tracić czasu, tylko od razu wyruszycie na misję ratunkową. Sprowadziłem was tu dla naszej korzyści, ponieważ nasz pracodawca potrzebuję.....czasu. - Powiedział bawiąc się swoimi obrzydliwie długimi i brudnymi pazurami. - Dlatego też, posiedzicie sobie bezpiecznie do czasu....W naszych lochach. - Do czasu..? - Spytał syn Posejdona. - Ach, no tak. Zapomniałbym. Zapowiada się piękny koniec świata....Waszego świata. - Powiedział ze złośliwym uśmiechem. - Zabrać ich!

                                                                        ***PERCY***
Teraz gdy szliśmy, trzymaliśmy się za ręce i patrząc przed siebie.  Za nami, szły 4 wilk i 4...półbogów. Teraz rozpoczynał się wyścig. Młodzi Półbogowie, którzy nie zostali zabrani do Obozu Herosów, nie zostali odnalezieni, zostawali włączeni w szeregi naszych wrogów. Miałem plan, który polegał na rozpaczliwej ucieczce. -Chcę jej coś powiedzieć. - Powiedziałem wskazując Annabeth palcem.Wilki wyczekująco spojrzały na jednego herosa, który widocznie był ich dowódcą. Wzruszył ramionami i machnął ręką. Pociągnąłem za sobą Annabeth i pchnąłem ją na ścianę. Położyła dłoń na moim policzku i szykowała się do pocałunku. Pokręciłem głową i delikatnie zdjąłem ją i spletliśmy dłonie. -Nie teraz...Mam plan. - Szepnąłem. W jej oczach zapaliły się iskierki. - Kiedy dam ci znać uciekniesz, okey? W tym czasie ja będę próbował ich spowolnić, a potem do ciebie dołączę. Co ty na to? - Spytałem. -Nie wiem, Percy. To zbyt ryzykowne. - To nasza jedyna nadzieja, rozumiesz?! Zrób to dla mnie...Dla Nicole. Obiecaj mi, że gdyby się coś stało będziesz biegła dalej. - Nie odpowiedziała tylko po raz drugi położyła dłoń na moim policzku i przejechała po nim czule, całując mnie. Nasz pocałunek stał się bardzo namiętny. Pragnąłem jej. Zapomniałem, że prawdopodobnie czeka nas śmierć. Zjechałem, rękami do jej talii, a ona przyciągnęła mnie do siebie. Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie, zdyszani i poszliśmy w stronę czekającej na nas ochrony.
Te lochy musiały być naprawdę daleko. Skinąłem niezauważalnie głową Annabeth, która przytuliła się do mnie i odbiegła. - Łapać ją!. - Krzyknęli zdezorientowani herosi.  Wilki zawył przeciągle i rzuciły się w pogoń. Ciąłem, dźgałem i pchałem. Większość wilków, oddaliła się i zaczęła lizać rany. Pomyślałem, że to moja jedyna szansa by, uciec. Zacząłem biec, a potem poczułem potworny ból z tyłu pleców. Wrzasnąłem. Myślałem, że palą mnie żywcem, a potem przewróciłem się. Złapały mnie drgawki i spazmatycznie łapałem powietrze do płuc. To koniec.

                                                                    ***ANNABETH***
Nie uciekłam za daleko. Chciałam być bliżej mojego chłopaka. Właśnie miałam zawrócić i sprawdzić co z nim gdy pierścionek na moim palcu zaczął jaśnieć, a całą ręka potwornie piec. Zaraz potem usłyszałam przeszywający wrzask. - PERCY!! -Wrzasnęłam i zawróciłam. Leżał na ziemi w kałuży krwi. W jego stronę biegła 4 herosów. Nie zważałam na to i uklękłam obok niego. - Annabeth...- Powiedział słabo. -Zanurzyłam rękę w jego krwi i zaczęłam łkać. - Nie, nie rób mi tego. Jego dłoń złapała moją. - Kocham cię...chcę żebyś to wiedziała.  - Percy, nie rób mi tego...NIE! - Zaczął dławić się krwią. Pościg był coraz bliżej. - Pamiętaj..Kocham...cię. - Wycharczał, a jego głowa bezwładnie opadłą na moje kolana. Przytuliłam go i zaczęłam desperacko całować szepcząc. - Obudź się, no obudź! Nie rób mi tego! - Poczułam ból brzucha i chwilowa ciemność, a potem znaleźliśmy się w....Obozie?! Wokół nas zgromadzali się herosi. Na przód wyszedł Nico, Connor, Travis, Silena, Leo, Piper, Charles, Jason, Grover i Thalia, która zatkała ręką usta i wymamrotała - Na bogów! Grover! Pędź po Chejrona! NATYCHMIAST! - Po czym podeszła do mnie razem z dziewczynami, a ja cały czas leżałam na jego ciele i gładziłam jego pierś. Otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdziłam, że Percy ma otwarte oczy. Kiedyś tak żywe morski i płynny kolor jego tęczówek, a teraz taki martwy. Zaszlochałam głośno. Tłum cały czas się powiększał. Przygalopował Chejron. Otworzył usta i wydał zduszony jęk. Usłyszałam znajomy wyniosły głos Drew. - Co się do cholery jasnej dzieje?!
Dopiero teraz zauważyłam, że po policzku centaura spływają łzy. - Syn Posejdona, jeden z największych herosów na całym świecie....Percy Jackson....Nie żyje.

piątek, 18 października 2013

Rozdział 12

                                                                      ***PERCY***
Wymusiłem wspólny wyjazd. Nico także się załapał. Teraz siedzieliśmy w pociągu. Niedługo mieliśmy dotrzeć na miejsce. Nico i Thalia siedzieli kilka miejsc w naszym pustym przedziale. Annabeth nie mogła najwyraźniej uwierzyć, w to co się stało. Cały czas wpatrywała się z uśmiechem niedowierzania w lśniący pierścionek na jej palcu. Ja też potwornie się cieszyłem, że powiedziała to jedno bardzo ważne słowo. - Dalej nie wierzysz? - To sen prawda?- Spytała obracając twarz w moją stronę. Pocałowałem ją delikatnie. - A to, za co?  -Za wszystko, a poza tym...- Nie chciałem kończyć. To było trochę krępujące no i może dziwnie zabrzmieć. -No powiedz. Ja nie gryzę....jeszcze.- Popatrzyłem jej w oczy i nie potrafiłem jej odmówić. - Całowanie ciebie jest jak oddychanie. Masz takie miękkie usta jak skrzydła motyla, a twoja skóra pachnie truskawkami, starymi książkami, jeziorem i lasem. Twoje policzki tak uroczo się czerwienią i dlatego, że cię kocham. - wybełkotałem jak w transie. Gdy oderwałem wzrok od jej zaczęła się zwijać ze śmiechu. - Co cię tak śmieszy!?- powiedziałem speszony. - Och Glonomóżdżku..... Jesteś taki słodki.- Powiedziała zarzucając mi ręce na szyję i siadając mi na kolanach. Obejrzałem się przez jej ramię. W naszą stronę szła Thalia śmiejąc się z żartów Nico, który krążył wokół niej jak jakiś piesek. Na jego twarzy wykwitał serdeczny uśmiech. Chyba tylko Thals potrafiła go doprowadzić do takiego stanu. - No dobra wysiadamy.- Powiedział Nico.  

                                                                ***ANNABETH***
Staliśmy w parku. Nie widziałam co dalej. Percy stał za mną bawiąc się moim warkoczem i całując mnie co chwilę w szyję. Nico kopał kępkę trawy patrząc się przed siebie, a Thalia wbijałam we mnie wzrok wyczekująco. -No, co teraz?- spytała wreszcie. -Przywlokłaś nas taki kawał, po to by uratować swojego ojca,a nawet nie wiesz co robić ?! - Krzyknęła. - Thalia...? - Nico złapał ją za dłoń. - Uspokój się, okey? - Powiedział Percy. - JA MAM SIĘ USPOKOIĆ? - Po jej brwiach przebiegły iskierki. Mój chłopak zbliżył się niebezpiecznie. - Percy, nie. - Daj spokój co ona mi zrobi? - TO! - Pchnęła go na pobliskie drzewo. Po ciele syna Posejdona przeszły iskry osmalając mu ubranie i twarz. Percy wezwał wodę i już się szykował do uderzenia. - Przestańcie! - Teraz zauważyłam, że Nico wezwał widmo. Nie chciałam, oglądać jak 3 moich przyjaciół tłucze się. Przecież teoretycznie są kuzynami. - Zachowujesz, się jak rozpuszczony bachor, wiesz?! Nie wiem, po co cię ciągnęliśmy razem z Lukiem taki kawał drogi. Nie zasługiwałaś na to. - Wydarła się na mnie. Po moim policzku pociekły łzy. To co powiedziała bardzo zabolało, nie chciałam teraz tu być, więc uciekłam.....

                                                                   ***THALIA***
-Nie powinnaś tak do niej mówić. - Powiedział Percy. - Wiem. - Odpowiedziałam chowając twarz w dłoniach. Annabeth i ja byłyśmy jak siostry, i kiedy tak do niej powiedziała poczułam się jak ostatnia świnia. Właśnie szukaliśmy mojej przyjaciółki w ogromnym mieście. - Annabeth nie jest bez winy. - Powiedział mój chłopak, starając się mnie bronić. - Naprawdę tak uważasz...?!- Odpowiedział syn Posejdona. - Ej! Przestań Nico. Percy ma rację.- Powiedziałam. Właśnie mijaliśmy księgarnie i przyszło mi na myśl czy Annabeth mi wybaczy. - Ona gdzieś tu jest..Czuję to. - Powiedział Percy. - No tak. To wasze przyciąganie jest niezwykłe. - Powiedział Nico. Percy spiorunował go wzrokiem. - Chyba się nie mylisz.... - odpowiedziałam.

                                                                    ***ANNABETH***
Siedziałam w kawiarni gdy usłyszałam ten sam głos co w słuchawce telefonu. Wejdźcie do Labiryntu. Tam się spotkamy. Labirynt! Di immortales! Czemu wcześniej nie przyszło mi to do głowy?! Zebrałam swoje rzeczy, zapłaciłam i wyszłam. Dzień w mieście Aniołów był chłodny. Szczelniej owinęłam się płaszczem. Dopiero teraz zauważyłam, że w moją stronę biegną 3 czarnowłose postacie. To pewnie Thalia,  Percy i Nico. Potem moja przyjaciółka rzuciła mi się w ramiona. - Przepraszam. - Powiedziała cicho łkając. Odsunęłam się od niej. Otarłam z jej policzka łzy i uśmiechnęłam się do niej. Wcześniej wszystko przemyślałam i nie miałam jej nic za złe. Byłyśmy różne jak woda i ogień, jak księżyc i słońce, jak dzień i noc. Ona ciemna, a ja jasna. - Już....Ciiii. Nic się nie stało. - Ej, Bo ją mi udusisz. - Powiedział Percy obejmując mnie w pasie i całując. - Wiem, gdzie musimy iść...- Powiedziałam.

                                                                        ***PERCY***
Staliśmy przed zarośniętym kamieniem, który miał być pomnikiem upamiętniającym, ale jako dzieci bogów bez problemu odczytaliśmy potajemne znaki zapisane Greką. - Jesteś pewna, że to tu jest wejście do owego Labiryntu? - Spytała Thalia. - Tak. - No to wchodzimy. - Powiedziałem jak zwykle pewny siebie , łapiąc Annabeth  za rękę i dotykając znaku Dedala - Δ
Szliśmy w egipskich ciemnościach, dopóki w połowie drogi nie znaleźliśmy pochodni. Gdy szło się dalej na ścianach pojawiały się płaskorzeźby przedstawiające Minotaura i inne potwory. Doszliśmy do wielkiej komnaty. Rzeźby potworów stały wszędzie. Tak jak ich podobizny.  Zaczynałem się bać. Przyciągnąłem Ann bliżej siebie. Pocałowała mnie, tak jakbyśmy się nie mieli więcej zobaczyć. Przypomniał mi się nasz 1 pocałunek pod St. Helens. - To tak na szczęście.- Powiedziała Annabeth . - Uśmiechnąłem się. Thalia i Nico szli przed nami gdy usłyszeliśmy ich krzyk. - To pułapka!
_______________________________________
Rozdzialik się podobał :3 ? Mam nadzieję xd
Macie tu mojego fb ;) 
Tutaj daję linka do naszego fanpage ;D Pracuję tam jako Adm. pod nazwą Annabeth ^^ oczywiście ;D Zbieramy Lajki :3
No i oczywiście mój Ask ;D 
Pozdrowionka
Mroczna

sobota, 12 października 2013

Rozdział 11

 Rozdział ten dedykuję wszystkim wiernym czytelnikom ;)
Mroczna
____________________________________________________
                                                                    
                                                                   ***ANNABETH***
- Thalia? Musisz mi pomóc! Porwali go...!- Piszczałam zapłakana do słuchawki telefonu. Nie wiedziałam co robić, więc jak najszybciej zadzwoniłam do przyjaciółki myśląc o tym, że ona na pewno coś na to poradzi. -Annanbeth, spokojnie. Po pierwsze kogo porwali? Percego? Po drugie skąd o tym wiesz i gdzie mniej więcej ten ktoś się znajduję?.  - Porwali mojego tatę! W Los Angeles. Ktoś Dzwonił i powiedział, że jeżeli się tam nie pojawię to nigdy go już nie zobaczę! Musisz mi pomóc... - Wrzeszczałam. -Okey.... Czyli szykuję się kolejne Q. Los Angels powiadasz hmmm.... To może być zasadzka, ale oczywiście ci pomogę. Spotkajmy się na dworcu za pół godziny, póki Nico nie wrócił do domu, bo z pewnością mi nie pozwoli jechać. Kupujemy bilety i zwiewamy z miasta. Napisz Percemu liścik czy coś żeby się nie martwił, chociaż znając życie i tak pojedzie za tobą choćby na koniec świata. -Dziękuję, nie wiem jak ci dziękować.... Do zobaczenia później. -Papa... - Rozłączyłam się. Rzuciłam się do pakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Sztylet, Czapka niewidka, para ciuchów na zmianę i zdjęcie Percego. Nie było czasu na liściki, wybiegłam z pokoju. Sally obróciła się i spytała - Annabeth gdzie tak pędzisz? - Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Bałam się, że po drodze spotkam Paula i mojego chłopaka, więc biegłam bocznymi, opuszczonymi uliczkami. Byłam punktualnie na dworcu stojąc w kasie razem z Thalią, która ogólnikowo dowiedziała się co się stało. Pociąg miałyśmy o 14:27, czyli za niecałą godzinę. - Obawiam się najgorszego....- Powiedziała córka Zeusa.

                                                                             ***PERCY***
-Jak się czujesz jako przyszły ojciec? - Spytał mój ojczym, gdy byliśmy przy drzwiach. -Strasznie się cieszę, już wybraliśmy imię. Nicole. - Jesteś pewien, że to dziewczynka? - Pewniejszy być nie mogę. - Odpowiedziałem z uśmiechem wchodząc do kuchni. - Cześć, mamo. Idę do pokoju, jak bym był ci potrzebny to mnie zawołaj! - Wszedłem do pokoju. - Gdzie podziała się moja słodka Anna....- Nie dokończyłem. Dopiero teraz zauważyłem, że w pokoju panuję okropny bałagan. Wszystko z szafy było powywalane. Zacząłem się bać najgorszego. Czapka niewidka i sztylet Ann zniknęły. Annabeth zniknęła! Ale czemu? Chwyciłem telefon w garść i wystukałem numer syna Hadesa. - Nico?! Annabeth zniknęła! Jak myślisz Thalia może coś wiedzieć? - Siemanko stary, nie może.. musi. Zostawiła mi liścik, Annabeth ma kłopoty i ona chcę jej pomóc. Za 20 minut mają pociąg do Los Angeles. Właśnie jadę na dworzec wyjaśnić tą sprawę, wpaść po ciebie? -No to super....Tak, było by wspaniale. To ja już będę czekał na dole. Dzięki, Nico. - Nie ma sprawy. - Rozłączył się. Wygrzebałem spod ciuchów małe niebiesko pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek zaręczynowy. Nadchodzą ciężkie czasy i mogę nie mieć już czasu na zaręczyny. Wsadziłem je do kieszeni, zmierzwiłem sobie włosy i zszedłem na dół. Potem wykonam iryfon do mamy. - Pomyślałem, patrząc na nadjeżdżające auto syna Hadesa. - Wsiadaj, mamy 15 minut!- Powiedział gdy wgramoliłem się na przednie siedzenie zapinając pasy.
Po dosłownie 4 minutach byliśmy na miejscu przepychając się przez tłumy ludzi. 10 minut.
- Widzę je! - Krzyknął mój przyjaciel łapiąc mnie za rękaw i ciągnąc za sobą. Annabeth siedziała wtulona w córkę Zeusa, która ją pocieszała. Potem jej wzrok padł na nas i spiorunowała nas spojrzeniem, godnym jej ojca.

                                                          ***ANNABETH***
- O nie! - warknęła moja przyjaciółka. Podążyłam za jej wzrokiem. W naszą stronę biegli jej chłopak i syn Posejdona. Nasze kłopoty dopiero się zaczynają. Wiedziałam, że mój chłopak nie puści mnie samej do miasta Aniołów, ale nie chciałam go narażać na niebezpieczeństwa. -Annabeth, dlaczego mi nie powiedziałaś! - Krzyknął Percy potrząsając mną lekko za ramiona. - Ja nie chciałam narażać cię na niebezpieczeństwo. - Odpowiedziałam. Thalia i Nico, kłócili się trochę dalej. - Jadę uratować mojego ojca a ty... - Jadę z tobą! - warknął. Mimowolnie się od niego odsunęłam. Widziałam go tylko kilka razy w takim stanie, ale wtedy jego gniew nie był kierowane w moją stronę. Zauważył, że mnie to zabolało i spuścił głowę. Gdy ją podniósł coś w jego morskich oczach się zmieniło. Poczułam rękę Thali na moim ramieniu. -Annabeth zostało nam tylko 5 minut...  - Percy odciągnął mnie na bok. Jego ręce się trzęsły. - Annabeth, nie chcę byś mnie postrzegała jako twojego chłopaka... - Po moich policzkach popłynęły łzy. Właśnie porwali mi ojca, a  na dodatek mój wymarzony chłopak ze mną zrywa!?. - Chcę być kimś więcej. - Przy tych słowach zaparło mi dech w piersiach.  Percy ukląkł na jedno kolano i z kieszeni wyjął małe granatowe pudełeczko. - Annabeth Chase, córko Ateny i Pani mojego serca czy uczynisz mnie jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie.......i wyjdziesz za mnie? - powiedział ukazując piękny srebrny pierścionek z niebieskim diamentem. Ludzie zaczęli się obracać wyczekując mojej odpowiedzi. -Ja....nie......TAK, Percy wyjdę za ciebie! - Pisnęłam i rzuciłam mu się w ramiona. Gapie zaczęli się uśmiechać i klaskać, a Percy i ja całowaliśmy się zapominając o czekających na mnie zagrożeniach.
__________________________________________
Zapraszam na mojego 2 bloga ;) Niedługo dodam rozdział 4 ;P
Mroczna

piątek, 4 października 2013

Rozdział 10 cz2

                                                                  ***PERCY***
Siedzieliśmy i jedliśmy kolację. Mama razem z Paulem już mnie wypytali o obóz i Annabeth. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy o naszym zwycięstwie w bitwie o sztandar gdy zadzwonił telefon. Moja mama szybko odebrała i wyszła z jadalni. Razem z Paulem słyszeliśmy tylko urywki rozmowy typu -Tak...yhy...niema problemu...za 2 dni. Usłyszeliśmy  jak odkłada słuchawkę i zdążyłem usłyszeć jak Paul mruczy -Co one knują?. One ?! To robi się podejrzane. Gdy wszyscy siedzieli już przy stole szykując się do mycia naczyń zadzwonił dzwonek. -Mamy gościa! - Krzyknęła mama z kuchni. -Już otwieram. - odkrzyknąłem. Położyłem talerze na stole, otrzepałem jeansy i poszedłem otworzyć drzwi. Nawet nie zdążyłem otworzyć a już usłyszałem radosny śmiech i już leżałem na podłodze obdarowywany pocałunkami. Wdychałem słodki zapach truskawek i jakiś perfum. Annabeth. - Niespodzianka. - Zachichotała. - No właśnie widzę.- Odpowiedziałem, biorąc ją w ramiona i zataczając koło z radosnym Wiiii! mojej piękności. Poszliśmy do kuchni. - Dzień dobry, pani Jackson. - Och, Annabeth kochanie. Mów mi po imieniu. Jesteś dla mnie prawie jak córka. - Odpowiedziała moja mama mrugając do nas. - Paul i Percy zajmą się twoimi walizkami, a ty w tym czasie może coś przekąsisz? - Z wielką chęcią.- Odpowiedziała i pocałowała mnie w policzek.

                                                             ***ANNABETH***

Siedzieliśmy najedzeni w pokoju syna Posejdona grając w szachy. Mi zostały 2 konie, 1 goniec, królowa, 1 wieża, 4 piony i król. Percy'emu tylko 1 koń, król, 2 piony i 1 goniec - niezbyt potężna armia. Siedział z naburmuszoną miną 7- latka, patrząc jak przygotowuję się do ostatecznego ruchu. Na planszy po 5 minutach został mu sam król. - SZACH!!! - krzyknęłam. - Oszukiwałaś, idę spać. - Powiedział. - Percy, daj spokój nie umiesz przegrywać! - Może i nie umiem, ale idę spać. Daj buziaka na dobranoc. - Za karę nie dostaniesz. - To sam go sobie wezmę. - Powiedział z uśmiechem godnym samego boga. Rzucił się na mnie i zaczął łaskotać. - Dalej będziesz stawiać opór. - Spytał unikając moich kopniaków. - No...dobrze. 1:1 dla ciebie. - Zachichotałam.  Nastawił policzek. - Na co czekasz? - Spytał. Obróciłam jego twarz i pocałowałam go w usta przejeżdżając językiem po jego dolnej wardze. Niebo.Usiedliśmy na łóżku. Przyciągnęłam go do siebie. Zagryzłam delikatnie jego wargi, a potem odsunęłam się od niego delikatnie śmiejąc się - Ależ, ty naiwny Glonomóżdżku! Dzisiaj śpisz na podłodze! - Krzyknęłam. -Ale..... - chciał krzyknąć ale nie zdążył. - Dzieci wszystko w porządku? - spytała Sally, za drzwi. - MAMO, Annabeth się nade mną znęca!!! - Tak, wszystko gra, Sally. - Odpowiedziałam. - Miłej nocy, dzieci. - odkrzyknęła i poszła w stronę swojej sypialni.

Minęły już 4 dni. Do rozpoczęcia roku szkolnego w mojej nowej szkole został 1 dzień... Ostatnie dni spędziliśmy na delektowaniu się każdą chwilą razem. Nawet na mieście kiedy szliśmy na zakupy, Percy nie zadowalał się trzymaniem mnie za rękę i kilka razy  bez ostrzeżenia pchnął mnie na ścianę jakiegoś budynku i złączył nasze usta w pocałunku. Większość ludzi na nasz widok uśmiechała się pozdrawiała nas. Teraz siedziałam w domu z Sally  w kuchni gdy nasi chłopcy poszli wspólnie pobiegać. - Annabeth, wszystko w porządku? Jesteś taka hmmm.....nieobecna. - Tak wszystko w porządku. - Ja już sama dam radę, jak chcesz możesz iść do pokoju i odpocząć, co ty na to? Powinnaś się oszczędzać. Jesteś w ciąży. - Dziękuje, może masz rację.-  Poszłam do pokoju położyć się na łóżku. Włączyłam radio i spróbowałam się zrelaksować, gdy zadzwonił telefon. Numer prywatny. Dziwne. Odebrałam. - Jeżeli kiedykolwiek chcesz zobaczyć swojego ojczulka, udaj się do Los Angeles. - Serce mi zamarło. Ten głos był raczej szeptem, szeptem w mojej głowie. Los Angeles. Tata. Nie myślałam co będzie potem gdy tam dojadę. Po prostu musiałam wyjechać. Tata. Porwali go......
______________________________________________________
Mroczna

UWAGA!!!!

Chcę z całego serca przeprosić Dżerrrr... Nie ukrywam, że jej uwaga trafiła mi do serca i przysięgam wam, że sytuacja, która zaistniała więcej się nie powtórzy. Co do rozdziału, to pojawi się on jutro rano albo dzisiaj późnym wieczorem. Jestem padnięta. Miałam ostatnio pokazy Judo dla przedszkolaków i wiele innych ''atrakcji''
______________________________
Mroczna